30 grudnia 2016

23 grudnia # kalendarz adwentowy - O tym jak Górkowa Matka się nawróciła

"Pójdźcie na cmentarz.
 Zabierzcie znicze i własnoręcznie wykonane świąteczne stroiki. 
W ten piękny czas pamiętajmy także o tych, których już z nami nie ma."

Nie udało im się sprostać tak ważnemu zadaniu.
"Bezrobotna" matka musiała cały dzień zasuwać jak ta mróweczka.
/Handel najbardziej paskudnym sposobem zarabiania na chleb - zgrzytała zębami Matka na tę myśl przez dzień cały./
Z pewnością nadrobią zaległości i zjawią się na cmentarzu.
Niebawem.
W święta zaś była Matka z Nimi wszystkimi myślami.

Świąteczne stroiki na czas na grobach położył Górkowy dziadek.
Znicze zapalił. A i pewnie pomodlił się w Matki (a swej córki) imieniu.
Stroiki wcale nie własnoręcznie wykonane.
Nie było kiedy do gałązki świerku kilku bombek przytwierdzić.
Ale stroiki z sercem wytworzone ręką jednej z tutejszych mieszkanek.
Ważne że świerkowe gałązki przyozdobiły nagrobki, a sumienie Matki pozostało jako tako czyste.
Bo w życiu Matki ostatnio zaszły duże zmiany.
Sumienie i spokój na sercu są u niej na pierwszym planie.


/UWAGA/
Wszystkich zagorzałych przeciwników Kościoła, niedowiarków i sceptyków uprasza się o przejście do innego posta. O tego na przykład, lub tego... - świadczących o tym, że Matka do świętych z pewnością nie należy, i też nikogo nawracać nie zamierza (choć po prawdzie,  gdy tak poczytać te stare wpisy, to poglądy Matce z biegiem lat się jednak zmieniają - np. te z przeklinaniem).
Więc kto jeszcze może - niechaj czytania zaniecha.
Górkowa Matka bowiem będzie wyjawiać swe najgłębsze myśli, dotykające jakże grząskich i niewygodnych (dla innych rzecz jasna; nie dla niej samej) tematów wiary. Głównie swej wiary.

Długo myślała Górkowa Matka nad stosownością tego wpisu. Sama przecież podobnych uzewnętrznień na cudzych blogach nie trawi, a nawet omija je szerokim łukiem. A jednak. Pomimo to, coś ją korci i spokoju dać nie chce, a ważne myśli same układają się w głowie w zdania. A że ku temu teraz czas najlepszy, jeszcze z nalotem świątecznego uniesienia, dodatkowo roku koniec i czas podsumowań, to już nic Matki nie zatrzyma. Musi. Inaczej się udusi.

Zatem zaczynamy.

Różnie bywało z wiarą Górkowej Matki.  Był okres ufności dziecka i cosobotniej oazy w salce katechetycznej, był czas  pielgrzymek (a jakże!), a nawet myśli o posłudze bożej (! - okres krótki co prawda, ale jednak odnotować go tutaj należy;  zresztą już we wczesnym dzieciństwie Górkowa Matka wykazywała tematem ponad przeciętne zainteresowanie - z ogromnym zaaferowaniem oglądała "Detektywa w sutannie", a na pytanie kim zostanie w przyszłości, z pewnością w głosie odpowiadała, iż niczym Tracy Nelson - zakonnicą).
Był też najdłuższy z wszystkich okres totalnej obojętności i zwątpienia.

Prawie 30 lat trwało Górkowej Matki nawrócenie. Przez te wszystkie lata bowiem wierzyła wiarą podszytą sceptycyzmem, błądziła, grzeszyła, przystępowała do kolejnych sakramentów, tak naprawdę nie będąc do nich przygotowaną. Chrzest święty, komunia święta, bierzmowanie, ślub przed Bogiem. /A czy on w ogóle ważny, jeśli bardziej jak obrządek traktowany ... ?/
Jest Bóg? A może go nie ma ... ? No bo niby skąd tyle zła na świecie?
I ta niesprawiedliwość życia choćby względem niej samej ... Za dobroć w sercu wciąż piaskiem po oczach.
Zaniechała Matka sakramentu pokuty - nie będzie się jakiemuś obcemu dziadu z grzechów spowiadać! Oooo, co to, to nie!
Wiele lat musiało upłynąć ...
Czy to dojrzeć do swej wiary musiała, czy spotkać na swej drodze właściwych ludzi, książkę odpowiednią przeczytać, czy trafić na właściwy kościół, czy spowiednika ... ? Dziś już Matka wie, że taki był dla niej plan, ułożony przez tego co to wysoko na chmurze przysiada i z niedowierzaniem kręci głową patrząc na kręte ścieżki jej wiary.

Matka cztery lata wstecz była ostatni raz pod konfesjonałem. Ze skruchą, lecz bez wiary, że to jej potrzebne. Z przymusu prędzej. Wszak dziecko przyjmowało ważny sakrament. 
Jednak to właśnie wtedy, cztery lata temu, przy okazji Komunii Świętej starszej córki państwa Górkowych, nastąpił pierwszy przełom w duchowym życiu Matki. Zupełnie inne spojrzenie na wiarę dało jej to ważne wydarzenie.
Raz  że inny kościół, dwa - inne w nim zwyczaje. Kościół nie mający nic wspólnego z wcześniejszymi doświadczeniami Górkowej Matki, związanymi z jej dzieciństwem zwłaszcza, gdy to rodzice na siłę posyłali swe dzieci na coniedzielną mszę (a inaczej wyglądały te msze, aniżeli te dzisiejsze, nie było co lubić, do czego lgnąć), nie potrafiwszy przy tym ani właściwie wytłumaczyć, ani też stosownie przekonać po cóż to wszystko.
Tamten kościół kojarzył się Matce z nudą, wymogiem bezwzględnej ciszy i powagi sytuacji. Nie było tam miejsca na radość. A przecież wiara to głównie radowanie.
Przełom przełomem ... Coś drgnęło i zaczęło kiełkować. Jednak proza życia zrobiła znów swoje.
I znów jakoś nie składało się by pójść do kościoła, znów łatwiej spowiedzi zaniechać, na weekendowego czasu "marnotrawienie" wypiąć się, gdy wciąż tyle innych zaległych i niecierpiących zwłoki zajęć ... Znów oddaliła się od dobrego.
Dobrze jej było w tej obojętności do czasu ...
Bowiem w końcu w swym życiu doszła do momentu ściany. Gruby i wysoki mur jak okiem sięgnąć. Ani kroku do przodu. Ani w bok nawet. Ciemność i mrok dookoła. I przejmujące poczucie pustki, bezsensu.
W maju komunia kolejnego dziecka, a tymczasem to pierwsze (wcześniej praktykujące) obserwując swych rodziców, samo zaczyna oddalać się od Boga. I co gorsza nic dobrego z tego nie wynika. Dostrzega wówczas Matka własne pogubienie, błędy, coraz to nowe wady. Nie chce być już taką.
 
Ponoć nie ma przypadków. Mówią też, że WSZYSTKO jest PO COŚ. Widać Matka musiała wrócić do Mniejszego Miasta, a zaraz za nią jedna taka (co to zniknęła dla Matki na lata całe), i musiały minąć kolejne lata bylejakością oblepione. Zaczęły razem biegać, a z nimi jeszcze jedna taka,  z czasem rozmowy, lektury podtykane, mądre i ciepłe słowa, zasianie wiary ... Niewielu takich ludzi. Ciepłych, życzliwych, uduchowionych w taki sposób ... Bo wierzy wielu. Ale jest wiara i wiara. Wiara, o której na głos wstyd ... bo powiedzą żem dziwak ... I wiara, o której na głos i z radością w sercu. Tych drugich to ze świeczką szukać. A Matce takich ktoś pod sam nos podtyka. I czerpać od nich daje.
Zapragnęła Matka i dla siebie takiej przemiany, tego spokoju ducha i sumienia, pewności, że to wszystko co na jej drodze staje, jest po coś i ma sens. A motorem do działania własna rodzina, jej wzloty i upadki.

Tegoż adwentu nosiła się Matka z zamiarem odkurzenia sakramentu pokuty. Coraz dotkliwiej uwierał niepełny udział w mszy świętej, a rychły koniec adwentu zbliżał się coraz szybciej ... Dnia pewnego, dokładniej przy pewnej adwentowej sobocie, spłynęła na nią nagle myśl, iż to musi być koniecznie tej niedzieli. Rozmowę rodzicielską przeprowadziła ze swym dziecięciem, by dnia następnego całą rodziną wybrać się do Kościoła w Większym Mieście. Nie zdając sobie nawet sprawy, iż dzień ku temu tak akuratny (jak jej później doniosły doinformowane źródła). Gaudete - niedziela radości. Tego dnia niebo im sprzyjało.
Strach przed spowiedzią bowiem towarzyszył Matce od dziecka. Nie inaczej było z Górkową córką. Emocje i dolegliwości im towarzyszące jak przed jakim ważnym egzaminem. A tymczasem tym razem na Matkę dziwny spokój spłynął. Pierwszy raz z najprawdziwszą chęcią poprawy i słuszności sprawy stawiła się pod konfesjonałem. Jakież było jej zdziwienie, gdy miast zwykłego grzechoklepacza jej oczom ukazał się wehikuł jakiś - stwór przedziwny, konfesjonał na dwoje drzwi szczelnie zamykany. Dosłownie - pełen komfort, pełne wyciszenie. Czegoś takiego Matki oczy jeszcze nie widziały. Tym bardziej ne spodziewała się ona takich udogodnień.
- Dobrze. - pochwaliła w myślach ucieszona Matka - Nie będzie mnie przynajmniej nikt okiem lustrował. 
Pomimo to już stojąc w kolejce, strach ją obleciał i pot zimny po plecach spłynął. Nie przed wyznaniem grzechów. /Wszak nikogo Matka nie ukatrupiła, a i innych haniebnych grzechów nie praktykuje (nie licząc mięska spożywanego w piątek)./ Lecz przed swymi emocjami, co to zawsze na wierzchu. Smarknąć w chustkę nie wstyd, choćby i przy spowiedzi. Gorzej wyjść od spowiedzi spuchniętym i czerwonym całym ...
W jednej chwili brzuch ją rozbolał, więc w myślach zaczęła się pocieszać:
- Dobrze że kolejka krótka, to i stres krótszy. Będzie co ma być.

A w wehikule spowiednik i spowiedź na jaką czekała całe swoje życie. Choć sama wciąż w to nie wierzy - nie może doczekać się powtórki. Takiej lekkości na sercu i spokoju ducha Matka życzyłaby każdemu. Nawet i wrogowi. O!, jemu to przede wszystkim!
Peace, love i Bóg z Tobą.
Teraz już tak.

Matka nie zacznie nagle chodzić codziennie do kościoła, na pielgrzymkę nie zapisze się wcale (już nie dla niej takie survivale),  na klęczkach modłów nie będzie odprawiać, Pisma Świętego wciąż nie ma u  niej na regale (z tego powodu to akurat jej wstyd) ... Jednak ukryć się nie da, że zaszły w niej duże zmiany.
Już nie wyobraża sobie adwentu bez rorat, mszy świętej bez komunii, niedzieli bez wycieczki do kościoła, wreszcie życia bez pewności, że żadna minuta do niej nie należy.
To dzięki tej pewności spokój i ukojenie wkradło się w jej serce.
Nadzieja panoszy się tam równie zuchwale.
Zupełnie inny LEVEL.
Powiadam wam.
Zupełnie inny.





*na zdjęciu jeden z grudniowych prezentów - Adam Szustak "#JESZCZE5MINUTEK" Wyd. Znak.

6 komentarzy:

  1. Ciekawie opisałaś swój strach, emocje i rozterki. Mam podobnie...ale mnie udało się na swojej drodze spotkać tylko raz wspaniałego spowiednika...to dar nielicznych, niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cierpliwie szukaj, aż znów spotkasz takiego na swojej drodze ...
      Powodzenia :)

      Usuń
  2. Ale Cię ściskam! Radość, radość! Chwała Panu!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam o sobie???? Niesamowite...tylko z tą wielką różnicą, że ja pomimo chęci o wielkich planów do spowiedzi nie dotarłam jeszcze, a Pismo Święte, sztuk kilka, leży na półce...zakurzonne :( Ale to nie przypadek, że trafiłam na tego posta i to nie przypadek, że w tym adwencie odkryłam ojca Szustaka. Pozdrawiam i dziękuję...

    OdpowiedzUsuń