7 marca 2017

Młodsza - 9.

     




Stęsknionych i najwierniejszych czytaczy (co to wciąż tutaj zaglądają, choć Matka długo i bez żadnych wieści milczy), Górkowa Matka zaprasza na swój instagram.*

/jejciu, rety, się porobiło!
 gdzie to ją pognało?! - podnosi lament złośliwy jak zawsze narrator/

Łatwo ją tam znajdziecie ;)



*Komputer Górkowej Matki to prawdziwie stary pryk. Słownik podkreśla jej na czerwono słowo instagram, sugerując zamianę na pentagram (!).
Albo to raczej z samej Matki stary pryk ... , skoro słownictwo owe tak późno wprowadza w komputera obieg, i skoro dopiero poznaje przez innych dawno już obeznane zasoby internetów.
Technika nigdy nie była Matki mocną stroną.



10 stycznia 2017

Niedzielny kadr




Ach, te leśne przebieżki ...
Tak, wiem, powtarzam się.
Ale cóż począć, kiedy to wciąż niezmiennie cieszy :))))

Przerwała Matka złą passę z bieganiem. /prawie dwumiesięczne! zastanie/
/tym samym ruszyła z kopyta z noworocznymi postanowieniami/
5 km na rozgrzewkę? - phi!
Cóż to dla niej!
Wciąż daje radę.
Oj, daje!


4 stycznia 2017

Hello 2017!

Zawisnął nowy kalendarz na górkowej ścianie.
Stary rok zamknięty.
Zapisał się w pamięci samymi dobrymi chwilami.
 Złe poszły w niepamięć (po cóż  myśli nimi zaśmiecać).
Ponoć jaka Wigilia, taki cały rok. Inna szkoła mówi, że jaki Sylwester, taki nowy rok.
Gdyby Górkowa Matka mogła wybierać, to bardziej pasuje jej pierwsza opcja.
Bowiem Sylwester na Górce od zawsze na wypasie szalony.
A synonimem górkowego Sylwestra - inwentaryzacja przydomowej firmy.
Tego rodzaju szaleństwa pragnie w swym życiu Matka jak najmniej.

Dzień zaczął się co prawda przyjemnie ... Jeszcze wieczorem dnia poprzedniego na Górkę na nowo zawitało wybawienie w osobie teściowej, zwanej dalej babcią Zosią. Plan był taki, że pomoże ona w domu i w firmie, przy inwentaryzacji (o zgrozo nieskomputeryzowanej!), a przy okazji wyjawi Matce tajniki produkcji swych popisowych pierogów. Ledwo próg górkowy przekroczyła, już zakasała rękawy, by wespół z Matką przygotować do nich farsz. Ważne bowiem by taki farsz noc w lodówce przeleżał, "przegryzł się" i zwarł "do kupy". - perorowała długo i z przejęciem babcia Zosia.
Wiedzę tajemną Matka posiadła zachłannie, co należy w głowie zapisała (w wolnej chwili spisze wszystko do swojego kajecika). Zanim farsz skończyły i uprzątnęły kuchnię, noc je zastała głucha. Umówiły się, że skoro świt zabiorą się za lepienie pierogów.

Nie udało się jednak Matce zbyt rychło stawić w kuchni ...
Kołdra tego ranka wydała jej się być jeszcze milszą aniżeli zwykle. Wyłączyła więc czym prędzej budzik i na powrót zasnęła snem sprawiedliwego.
Przy garach stawiła się z godzinnym opóźnieniem. Teściówka również z lekkim poślizgiem, w trakcie porannej toalety (już nie w piżamie, za to w nieodłącznych koralach) nie pisnęła ni słówka na temat Matki spóźnienia. Kawę szybko zaparzyły, po czym zabrały się za garnki. Czas je gonił, a raczej nadmiar zajęć.
Wyszło 80 pierogów. Jak sama Teściówka zauważyła, Matki choć premierowe - ładniejsze, zgrabniejsze, gładziutkie, wymuskane. Nie przywykła Matka do takich pochwał - wciąż jednakowo ją peszą.
/Teściówka tego dnia jeszcze nakroiła jarzynowej sałatki całą brytfannę (największą z wszystkich górkowych misek - tę, co to z racji gabarytów trzyma się w piwnicy), upiekła kruche ciasto z jabłkami, dokończyła obiad podszykowany przez Matkę, dom ogarnęła składnie i jeszcze dzieci doglądała. Udało jej się nawet zagnać do pomocy starszą z Górkowych córek (!) - gdy Matka na to do kuchni weszła, aż oczom swym nie dała wiary./
Dobrze im było razem w kuchni przy wspólnym pierogów lepieniu. Niestety Matka musiała pójść pomagać w firmie, a jak poszła, tak wróciła przed północą (z małymi przerwami na sprawy domowe). Własna, tym gorzej jeśli przydomowa firma, zobowiązuje. "To mój chleb" mawia Górkowa seniorka, przedkładając swą pracę ponad święto każde. Więc gdzieżby jej wadził spis z natury* w jakiś tam Sylwester! Phi!

Tak więc Sylwester na Górce nigdy do leniwych nie należał. Hucznych tym bardziej. Nie inaczej było i tym razem.
W tym roku nawet nie zakupiono szampana. Bo i po co? Skoro nikt nie lubi.
Bez pompy i zbędnych ceregieli pożegnano rok stary.
Dzieci tylko urządziły sobie tańce, hulanki, swawole. Nawet plakat zacny powstał na tę okoliczność. Górkowe panny go wykonały z zamiarem sylwestrowej zabawy. "SYLWEK NA GÓRCE" go zatytuowały!



O północy stuknięto się kieliszkiem wypełnionym musującym "szampansem"* Picolo, oraz popatrzono przez okno na liczne fajerwerków wystrzały (płochliwe młodsze dziecię wciąż z lekkim strachem i na bezpieczną odległość).
Bardziej aniżeli świętowaniem, zajęto się Górkowego pupila doglądaniem. Trzeba było bowiem Mańka troską właściwą otoczyć - skrył się biedaczysko w górkowym przedpokoju,  gdzie dwie noce z rzędu spędził otumaniony wyciszającymi lekami.

Dopiero dnia następnego do Matki dotarła powaga sytuacji.
Nowy Rok - nowe plany, postanowienia ...
Różnie bywa z postanowieniami noworocznymi. Najbezpieczniej ponoć składać sobie obietnice wykonalne.
Tak też było z Matki zeszłorocznymi obietnicami. A przynajmniej za takie je miała Matka wklepując owe w klawiaturę. Tymczasem udało się Matce sprostać im jedynie połowicznie.
Myśli sobie jednak Matka, że danego jej czasu nie zmarnotrawiła.
Cieszyła się każdą życia chwilą jak tylko mogła najlepiej.
Żyła intensywnie teraźniejszością po prawdzie (aż proza życia przygniotła tak, że aż blog na pół roku umarł naturalnie ... ).
Znajdowała czas na rzeczy fajne.
Eksperymentowała w kuchni.
W make-up przyoblekała twarz nie tylko do pracy.
A nie raz Matkę korciło by czynności zaniechać ...
Jednak widmo niedotrzymania noworocznego postanowienia szybko stawiało ją do pionu.
Wstyd by jej było przed sobą samą.
I jak tu nie wierzyć w skuteczność noworocznych postanowień ... ?


W kolażu zdjęcia wybrane z okresu zawieszenia działalności bloga (marzec-wrzesień)


Z osiągnięcia zamierzonych celów dumna jest niesłychanie. A jeszcze bardziej dumna z tych niezamierzonych wcale (!).
W bieganiu odnalazła spokój i ukojenie  - jej wytrwałość i radość w tej aktywności zaskoczyła ją samą. Zaczynała od ledwo jednego okrążenia bieżni (400 m) z wielką zadyszką i kołataniem serca, a dobiła do 10 km bez choćby najmniejszej oznaki zmęczenia, ba! z pierwszym biegiem grupowym uhonorowanym pierwszym medalem.
Zdecydowanie głównym sukcesem - Matki nawrócenie i zmiany jakie w niej w związku z tym zaszły. To dopiero początek  drogi, która daje jej niezwykłą siłę.
Innym ważnym sukcesem minionego roku - Młodsza córka po wielu trudach wreszcie pojęła temat jazdy na rowerze (ta dam, ta dam, ta dam - w tle słychać fanfary!). Matka przypisuje tu sobie dużą zasługę. Dziecko ucieszyło się nowo zdobytą umiejętnością z łzą w oku i z dumą obnosiło się z sukcesem, jednak to Matka uśmiechnęła się na ten fakt najszerzej. W końcu walczyła o to lata całe. Dziecko miało z tym problem niemały. Do odważnych, ani cierpliwych nigdy nie należało. Co nie wychodzi, co się nie udaje, rzuca w kąt od razu, poddaje się bez walki.
Tym większy był więc to sukces w oczach Matki. Ha! Udało się! - długo i radośnie wykrzykiwało jej serce.
 Kolejnym sukcesem Matki włosów wytrwałe zapuszczanie (!).
 Przeczytała też Matka całkiem sporo dobrych książek. Choć lista tych, co to by chciała przeczytać (i co gorsza - tych co to wciąż na jej osobistych półkach zalegają) jest niewymiernie dłuższa.
Matka była na dwóch cudownych koncertach - Meli Koteluk i Korteza. Jeden autograf zyskała, i moc emocjonujących wrażeń.
Obejrzała parę filmów. Najmilej wspomina ostatni wypad do kina z córką i magiczną produkcję. Innym razem upewniła się w przekonaniu, że film muzyczny jest jej gatunkiem ulubionym.
Zaliczyła też pierwszą w swym życiu rozmowę o pracę i "o dziwo" spotkanie to utwierdziło ją w przekonaniu, że jest w niej potencjał, że chcą jej gdzie indziej ... A mimo to Matka wciąż kurczowo trzyma się tego, co wygodne i dobrze jej znane. /Wciąż linczuje się za to w myślach, bacikiem chłosta i sadza na karnym jeżyku./
Wciąż nie ma odwagi zaryzykować.

Dlatego w tym roku Matka pragnie pójść o krok dalej, podnieść sobie poprzeczkę nieco zuchwalej.
Bo choć w życiu swoim Matka czuje się szczęśliwą, niewiele od życia wymaga, niewiele dla siebie pragnie, dawno już przestało jej zależeć na dobrach materialnych, a na pewne sprawy nauczyła się przymykać oko ... , to ta jedna myśl ją gryzie, jeno jedno ją uwiera i w głowie wierci dziurę ...
To że Matka wciąż zmian się boi i że odwagi w jej życiu brakuje.
Za radą Kubryńskiej odpowiedziała sobie bardzo szczerze na pytanie po co chce rano wstawać.
Z mocnym naciskiem na CHCE.
Pierwsza myśl jak jej nie dopadnie (!)...
Wyszło że jednego jej w życiu brakuje, jednego tylko pragnie.
Marzy jej się taki stan, że budzi się rano i rześko wstać jej się chce. Stan, gdy nie brzydzi jej praca, co to chleb jej daje,
nerw nie szarpie, a spełnienie daje...
Matka jak nigdy pragnie osiągnąć ten stan.
Z mocnym naciskiem na PRAGNIE.

A prócz tego, w nowym roku ... Matka obiecuje sobie:

- nie zaniechać leśnych przebieżek,
- rude pukle dalej równie sumiennie zapuszczać i obnosić się z nimi składnie (włosów zaplatanie), makeupować się stosownie, pazury znów traktować lakierem - jednym słowem nie lenić się, dbać o siebie, siebie samą rozpieszczać,
- wrócić do Ab.Rippera vel. 6 Weidera (j.w.) -no, no, no, ambitnie, Górkowa Matko -rzekłby w tym miejscu złośliwy narrator
- kategorycznie zaprzestać przeklinania (nie będzie to proste ... - ironizowałby dalej ten sam narrator) i użerania się z czyjąś głupotą (Basta!)
- pilnie strzec życiowej hierarchii
- i nie zapominać, że nie do niej należy każda jej życia minuta.

Nie może się już doczekać co to ją czeka nowego, jak się miesiąc po miesiącu ułoży, kto stanie na jej drodze, co ją zaskoczy, co zdziwi, co śmieszyć będzie, co do łez bawić ...
Snuje nieśmiałe przypuszczenia i plany.
Niech no tylko niebo jej sprzyja. Wtedy to już musi być dobrze.
No przecież!


* inwentaryzacja
* niegdysiejsze słowotwórstwo Młodszej córki wpisało się na stałe w Górkowe dialogi


31 grudnia 2016

Święta, święta i po świętach

Jak się można było spodziewać licho co wyszło ze świątecznych postanowień Górkowej Matki. Przy garnkach spędziła faktycznie tylko tyle co było trzeba ... czyli praktycznie cały pierwszy dzień świąteczny (!). W drugim dniu zaś szerokim łukiem kuchnię omijając.
Żaden lakier nie skalał jej paznokci (tym samym zabiegi domowego SPA wciąż niedokończone). Spacerom nie sprzyjała aura. Gdy zaś na chwilę niebo nieco się przejaśniło, chęć na biegi zawitała w Matki głowie tak nagle, jak nagle została ostudzona jej nieumiarem w jedzeniu. Przejadła się Matka. Ledwo zza stołu ruszyła cztery litery, a gdzie tu myśleć o rześkim leśną dróżką galopie. Ani jednym śniadaniem nie nakruszyła w łóżku (za to w nocy pofolgowała sobie - co waga na pewno wskaże). Na film jakiś, co to nawet jego tytułu nie spamiętała, jednym okiem rzuciła. W grę żadną nie zagrała. Ledwo jedno pudełko puzzli w dni świąteczne odkurzono. Jednak tu wyrzutów sumienia Matka mieć nie musi - dzieci na brak wrażeń nie narzekały, wszak Górkowa siostra cioteczna towarzystwa im dotrzymała, nie dając żadnych szans nudzie.
A miłych gości na Górce było w sam raz. Rozzzzzzzzzzzzzkosznie.

Pięknie wszystko wyszło. Matka wraz z Teściówką atmosferę nerwowości zjawiskowo odczarowały.
Dzieci podsumowały (jak co roku zresztą) że to były ich najlepsze święta (czyli Mikołaj się spisał), sam dzień Wigilii był spokojniejszy aniżeli zeszłoroczny, czy zeszłozeszłoroczny, potrawy bez pośpiechu przygotowane, nie było utyskiwań, niczyich żali ... /Mały wybuch złości Górkowej seniorki w przeddzień Wigilii można uczcić jedynie milczeniem /wszak należy już do corocznej tradycji/. Aż Górkowa Matka musiała wyjść na chwilę z domu, zaczerpnąć świeżego powietrza, oglądnąć wieczorne Mniejsze Miasto zza firanki łez, utonąć w czyichś miękkich ramionach, środek uspokajający z tych samych rąk przyjąć, po czym wrócić ... bo tyle jeszcze pracy (!), a Matce spacerów się zachciewa (!). /
Choinka-krzaczek zginęła w morzu prezentów, stół uginał się od mnogości aromatycznych potraw, przy stole najmilsi, ze słodkim Antosiem na czele, w tle rozbrzmiewała kolęda wygrana na flecie, wrzawa, harmider, tak jak Matka lubi w święta :)

Pomimo to umęczyły Matkę te dwa dni świąteczne bardziej aniżeli adwent cały. Jak co roku same święta pożegnała bez żalu, a z ulgą. Jeno za całym tym czekaniem na cud wciąż jej tęskno ... Za tą magią co przez cały grudzień wyglądała z każdego kąta, z tajemnej skrytki z prezentami, z codziennego zaglądania do adwentowego kalendarza, z podarków, niespodzianek, rorat, wczesnych pobudek, z nocy zarywania ...
Wrócić do zwykłej codzienności, normalnego życia biegu, Matka nie może. Jak potłuczona po omacku wykonuje zwyczajowe czynności, odnaleźć się w zwykłości zupełnie nie potrafiąc. A codzienność sama ani myśli jej w tym pomóc. To na pierwszą w życiu rozmowę o pracę posyła, to z duszą na ramieniu do Urzędu Pracy, to nocą spać nie da, podrzucając do głowy coraz to nowe najczarniejsze z czarnych życiowe biznesplany. Na zegarku 2 w nocy, dwa filmy obejrzane, pokój mroźnym powietrzem przewietrzony, a sen wciąż nie chce przyjść. Roletę podciągnęła Matka, w kołdrę zawinęła się najmilej, w szafie w lustrzane odbicie kościoła wpatrując się łzy wyciera w rękaw piżamy z reniferem ... W ciemności i ciszy wyłapuje odgłos jemioły gubiącej swe kulki. Uśmiecha się przez łzy. Przecież jest pięknie. Jest jak chciała. Znów dosięgło Matkę jakieś dziwne radości ze smutkiem poplątanie.