27 kwietnia 2015

Na dobry tydzień # 5 Mała Mi




Dacie wiarę, że dziewczyny nie znają Muminków ... ?
Młodsza myli z "Minionkami" ;/
Starsza ma ich nikły obraz - dawno temu widziała może z jedną bajkę. Zainteresowanie średnie. Nie dążyła do powtórki z rozrywki.
Zapytana o wrażenia, pamięta mgłę i mostek, przez który przechodziły Muminki.
Czyli mniej więcej tyle co ja ...
 Od siebie dodałabym jeszcze tylko mroczność bijącą z każdego kąta, pasiasty fartuszek mamy Muminka, Włóczykija grającego na fujarce (?) i charakterną Małą Mi.
Sama nigdy nie przepadałam za mieszkańcami Doliny Muminków,  to i dziewczynom nie podsuwałam bajek i książek o tych dziwnych stworkach.
Odmieniło mi się na stare lata.
Ciekawość lektury wprost mnie pożera.
Trochę za sprawą tychże koszulek *tak, owszem - mamy ich więcej :)

Wiem już co nowego wyląduje na naszym regale.

Udanego tygodnia!
Byle do czwartku!
  :)))


26 kwietnia 2015

Niedzielny kadr




Powoli zaczyna to być nudne.
Co tydzień umieszczam tutaj jajo :)
A jednak nie wyobrażam sobie niedzieli bez naszego zwyczajowego śniadanka.
Dobrze że choć dodatki ulegają zmianie ;)

Do znudzenia, dni na przemian, lepsze, słabsze ...
Dobrze że są niedziele, tak różne od codzienności.
A wraz z nimi więcej spokoju i mniej nerwowych ruchów.
Więc czas na niespieszną braku słońca kontemplację. Bo taką kapryśną pogodę dzisiaj mamy ...
Słońce wciąż bawi się z niebem w chowanego.
Pozostaje cieszyć się resztą niedzielnych przyjemności.
Jak kawa spijana w skotłowanej pościeli, w jeszcze ciepłym łóżku.
Znów nietknięte nowe (!) lektury spoczywające na nocnym stoliku - na pewno dziś wieczorem w końcu się uda ...
Może nawet dokończymy wczoraj rozpoczętą rodzinną projekcję "Opowieści z Narnii: Lew , czarownica i stara szafa".
Rozczochrane dziewczyny snujące niedzielne plany, plany zupełnie nieuwzględniające niedzielnego lenistwa rodziców.
Rozbrzmiewająca w kuchni Trójka.
Zapach ciasta drożdżowego rosnącego pod ściereczką w cieple kaloryfera.
Jabłka błyszczące mokrą skórką czekające na obranie. Jeszcze chwila i ich cienkie plasterki wylądują na cieście, a zaraz potem przykryje je kołderka kruszonki pachnącej masłem.
Skrzydełka w marynacie "gryzą się" w chłodzie lodówki. 
Składniki greckiej sałatki za chwilę wylądują w szklanej misie skropione domowym czosnkowym winegretem.
Pozostaje zdjąć zimowy kurz z grilla, zrobić czosnkowy sos i takie samo masełko.
Czosnkowe grzanki mmmm... Już mi ślinka cieknie na nie.
Niech no tylko te nie wróżące nic dobrego bure chmury gdzieś odpłyną ...






A gdy wiatr przepędził bure chmury ...
Niedzielny kadr. Aktualizacja.





23 kwietnia 2015

23 kwietnia - Światowy Dzień Książki













"Kto czyta książki, żyje podwójnie."

Umberto Eco




* A na zdjęciach pewna grudniowa sesyjka. Gdy to zachciało nam się w ramach zadań z kalendarza adwentowego zbudować ponownie wieżę z książek. Z tą różnicą, że tym razem tylko z książek, które dołączyły do nas od czasu pobrania poprzednich pomiarów .
Wieżę co prawda zbudowano (jak widać), ale zapomniano ją ... zmierzyć :/ Książki wróciły na odkurzone półki nawet nietknięte żadną miarką.
A że od grudnia przybyło gro nowych książek, w planach ponowne zbudowanie wieży. Tym razem z dokładnym pomiarem ;)

20 kwietnia 2015

Na dobry tydzień # 4


Na lekcji pani pyta dzieci o ulubione kwiaty.
- Jaki jest wasz ulubiony kwiat?
- Ja najbardziej lubię róże - wyrywa się do odpowiedzi Kasia.
- Dobrze Kasiu, to napisz tę nazwę na tablicy.
- To ja jednak wolę maki.



jeszcze zimowa (czyt. drukowana) laurka by Młodsza

♥♥♥


15 kwietnia 2015

Kulinarna brawura

Kuchnia nie gryzie - przeczytała Górkowa matka w ulubionym sobotnim dodatku do GW* i jęła się zastanawiać jak to jest z tym jej podejściem do kuchennych wojaży.
Górkowa matka nie boi się kuchni. Kuchnia jej nie kąsa. Lubią się nawzajem.
Jednak Górkowa matka ma pewien problem.
Mianowicie cechuje ją pewna nieśmiałość do nowego w kuchni.
Wszak nie lubi niepewności żadnej i ciężko znosi wszelakie niespodzianki i sytuacje nieznane.
Nie jest tak, że Górkowa matka nie potrafi czy nie lubi pitrasić.
Nie jest też tak że swej wiedzy w tej materii nie poszerza.
Pomimo niechęci ponawia próby polubienia: sięga po nowinki, wertuje prasę kulinarną, ma kilka ulubionych adresów internetowych, radzi się także bardziej doświadczonych.
Ale faktem jest że najlepiej czuje się w utartych, dobrze jej znanych szlakach.
W kuchni lubi czuć się dobrze i pewnie.
Niejeden do dziś wspomina jakiś smak, którym go kiedy ugościła ...
Z cieszących się największą chlubą: "chińska patelnia" i krokiety z mięsem i pieczarkami.
Puszysty serniczek na kruchym spodzie z brzoskwinką, puchata baba piaskowa, torcik czekoladowy, naleśniki na maślance (czysta perfekcja!), spaghetti bolognese z dodatkiem zielonego groszku, chudziutki rosołek czy kwaskowy żurek z utopionym grzybkiem ...
Wieść o nich niesie się szerokim echem, a bywa że goście się smaków dopominają. 
Wszystkie zaś dzieci, cudze i własne, chwalą matki kotlety z piersi kurczaka, mielone ponoć najlepsze, czy rybę chrupką i sprężystą jak z mało której patelni (nawet Górkowa seniorka rodu pochwaliła i przekazała rybną pałeczkę na stałe, co jest najwyższym w tej kategorii, wręcz niemożliwym do osiągnięcia wyróżnieniem).
Można by tak jeszcze troszkę powymieniać.
Cóż jednak po tychże osiągnięciach  i chlubnych pochwałach ... ? Zamiast motywować sprawiają że co i rusz matka lubi spocząć na laurach, znów ten sam kotlecik ulepić, mając przy tym bezbrzeżną pewność, że wyjdzie smaczny i napełni puste brzuszki.

Nic tu nie wskórał również fakt ukończenia przez nią szkoły o profilu gastronomicznym. Szkoła wybrana przez rodziców (takie to były czasy, drogi młodu czytelniku ... ) nijak miała się do ówczesnych zainteresowań Górkowej matki. Więc i niechętnie zdobywała ona tę wiedzę. Ilość ściąg spisanych w ciągu tych (jakby nie  było patrząc z dalszej perspektywy) zmarnowanych lat zawstydziłaby niejednego zdolnego leniwca.
Z technikum owego matka wyniosła jeno jako takie z kuchnią obycie, przepastny zeszyt pełen wartościowych przepisów oraz przeświadczenie, że minęła się z powołaniem sze-ro-ko. Dobrze chociaż że w tej właśnie szkole natrafiła na polonistkę, która to pozwoliła Górkowej matce uwierzyć w jej potencjał i siły, i która to poradziła jej obrać inny kierunek kariery.

I pomimo takiej życia historii nie lubi matka błądzić kulinarnie, podróżować w głąb nowych smaków i pieszczoty podniebienia. 
Brak bowiem matce kulinarnej brawury.
Nim przyrządzi co nowego musi stosowną ilość razów przepis przestudiować i przetrawić. Po kilka razy obejrzeć filmik, na którym Pascal przyrządza prostą zapiekankę makaronową. Męczy ją okrutnie niewiedza każda i brak perfekcji w działaniu własnym. A jeszcze strach temu towarzyszy, lęk podszyty grubą warstwą niepewności o pewność nowego przedsięwzięcia (!).
Dziwi to Górkową matkę bardzo. Nie brakuje jej przecież kuchennej intuicji. Wie co czym można zastąpić i co z czym sklecić by smakowało jak należy. Zna tajemne sztuczki. Co kiedy i dlaczego. Praktyka jakże zacna.
SKĄD więc taki brak kuchennej ogłady i tej swobody działania w styczności z nowym...
Skąd niechęć do wprowadzania zmian, wdrażania spektakularnych nowości ... ?
Może po prostu chciejstwa jej brak, dobrej organizacji i kuchni wypełnionej blaskiem słońca, takiej z której to nie chce się wychodzić ...
I dlatego to od lat ten sam przepis na TE ulubione kruche ciasteczka, który w rzeczywistości jest przepisem na pierożki z jabłkami ... Z przepastnego zeszytu z niechlubnej szkoły. Bo lepsze szybkie i sprawdzone niźli nowe i nieznane, by czasu na błądzenie nie marnotrawić.


 



Nie mogła się matka zdecydować które zdjęcie najlepsze.


*Wysokie Obcasy Gazeta Wyborcza

13 kwietnia 2015

Na dobry tydzień # 3


Dzieci robią na wuefie "rowerek". Wszyscy wykonują ćwiczenie
tylko Jaś położył się na plecach i trzyma nieruchomo nogi w górze.
- A ty co? - pyta nauczyciel.
- Jadę z górki ...


Nauczycielka oddaje Jasiowi zeszyt z wypracowaniem domowym i mówi:
- Same błędy! Znów niedostateczny!
Jasio mruczy pod nosem:
- Biedny tata ...


Informatyk dostaje urodzinowy prezent. Otwiera, patrzy, a tam pendrive.
Po chwili mówi:
- Dziękuję za pamięć.


Do kawiarenki internetowej wchodzi mężczyzna i pyta:
- Czy są jakieś wolne komputery?
- Nie, mamy tylko szybkie. 


 Jaś wybrał się z kolegą do teatru.
Kolega przegląda program i mówi:
- Wiesz ... Drugi akt tej sztuki rozgrywa się po pięciu latach.
- Ale bilety zachowują ważność???


Szatnia w teatrze.
-Proszę powiesić mój płaszcz.
- Nie powieszę. Nie ma pan wieszaczka.
- To za kaptur pan powiesi.
- Nie powieszę. Nie ma pan wieszaczka!
- Ale zaraz zacznie się  przedstawienie!
- Nie zacznie. Proszę spojrzeć - tam siedzą aktorzy i przyszywają wieszaczki.

 :)))

Weekendowe migawki














10 kwietnia 2015

Krulik ♥

Żeby nie było że tylko dzieci były grzeczne ... Matka z ojcem też zostali świątecznie  obdarowani - dostali po prezencie-laurce od wielkanocnego zajęczego krulika  ;))

 Krulik dźwigający prezent dla Mamy/Taty by Młodsza
(w formacie A4, zawisł na Górkowej ścianie)


*krulik - piszemy oczywiście królik ;)

8 kwietnia 2015

Wielkanocny zajączek i Sherlock Holmes w jednym stali domu

Tego dnia nic nie zapowiadało tak fatalnego zakończenia Wielkiej Soboty.
Wręcz na odwrót.
Bo przededni wielkich świąt w Górkowym domu są od zawsze na wysokich obrotach, roboczo w pracy i w dzikim pędzie, z nocą zarwaną i okiem zamglonym. A tu nagle, ni z tego ni z owego wolne i jeszcze powolny dnia bieg. Nie do wiary!
Zdziwiło to Górkową matkę bardzo. Uwierzyć w swe szczęście nie była w stanie. Nie raz zastanowiło ją gdzie tu podpucha jaka ... ?
Nad wyraz płynnie układał się dzień cały. Dziatwa nad wyraz zgodna - obyło się nawet bez kłótni przy nakrapianiu pisakiem jaj do święcenia.
Sama święconka nawet jakoś tak sprawniej niźli co roku. Przepełniony kościół mniej drażnił, brak stosownej stylizacji wśród kościelnej rewii mody nie wadził ... Górkowa rodzina wyszła bowiem z domu jak stała, nic sobie nie robiąc z tutejszych zwyczajów. Lans nie dla nas.
Po święceniu jedzenia spokojnie wrócono do domu, gdzie oddano się niespiesznemu pichceniu różnych wiktuałów.
Tego dnia dzieci ochoczo pomagały przy ich produkcji, następnie ich smakowały, a na koniec nawet pochwaliły walory smakowe.
Problemy zaczęły się piętrzyć jak piętra drapacza chmur dopiero, gdy Górkowa matka spostrzegła , iż najwyższa pora brać się za wypieki, a Górkowego ojca wraz z stosownymi sprawunkami ani widu ani słychu. Wykonała więc doń stosowny telefon, grzecznym tonem spytała kiedy można się go (a raczej niezbędnych produktów zalegających w jego samochodowym bagażniku) spodziewać.
-40 minut i będę. - obiecał głos po drugiej stronie słuchawki.
"Spokojnie. Zdążysz. Dzień jeszcze niestracony ... Pierwszy od lat tak niebywały ..."- uspokoiła się w myślach Górkowa matka, która wciąż jeszcze nie dowierzała iż ten slow dzień jest jej udziałem. 
Bez wyrzutów sumienia oddała się z pasją oglądaniu programów kulinarnych (coby nie minął jej kulinarny nastrój).
Dzwonek ostrzegawczy włączył się w głowie Górkowej matki dopiero po upływie jednej godziny (co prawda taka norma spóźnienia w wykonaniu Górkowego ojca nikogo już  nie dziwi, jest ona na porządku dziennym rzekłabym - jednak niepewność już rozgościła się w myślach Górkowej matki). Oho!!! Coś się święci! Wyczuła pismo nosem ... Po kościach czuła, że szlag trafi ten jakże cudowny dzień.
Tak też się stało.
Górkowy ojciec nie pojawił się ani dwie godziny po owej rozmowie telefonicznej, ani też trzy godziny po niej ...
Miał on inne plany, o których nie raczył poinformować najbardziej zainteresowanej osoby.
Zajechał do domu grubo spóźniony, gdy z Górkowej matki wyparowały już wszelkie chęci i zapał do pracy, a nagromadziły się w niej zgoła inne emocje.
Trzeba było widzieć w jaką Górkowa matka wpadła furię widząc w drzwiach sprawcę całego zła. Z pasją i szaleństwem w oczach ciosała kołki na głowie niesłownego męża.
Sprawę nie polepszyło też słabe ukrycie przez tegoż samego winowajcę zajączkowych upominków - ciekawskie młodsze dziecię wywęszyło je z łatwością i dostało tym samym ksywkę Sherlock Holmes.
Dziecko ciężko przyjęło fakt iż wielkanocnemu zajączkowi czasem muszą pomóc rodzice ... Były łzy, bunt, jak również niekryta uraza. Jego smutek trzeba było uleczyć pewnością iż zajączek jeszcze tejże nocy zajrzy do domu na górce.

Więc pokrywki od garnków trzaskały, talerze mało co nie fruwały - słowne przepychanki przesiąknięte jadem długo jeszcze wisiały w powietrzu. Można by było na nich spokojnie siekierę powiesić. Tak oto zgęstniała atmosfera w domu na górce, a górkowa matka pomachała na pożegnanie swym wieczornym planom relaksacyjnym.

Koniec końców wypiek ciast zakończono blisko północy*. Czym dzień ten upodobnił się do każdej dotychczasowej Wielkiej Soboty i każdego innego przedednia świątecznego.
Warunków do uchylenia drzwi wielkanocnemu zajączkowi (wersja dla wierzących) nie było, gdyż starsze dziecię ostatnio ma w zwyczaju nocne markowanie.
Górkowa matka więc, przemęczona do cna, nim usnęła zdążyła jeszcze trzeźwo nastawić budzik. Coby wielkanocny zajączek jednak dotarł do Górkowej hacjendy na czas.
Kilka godzin później sygnał budzika wyrwał ją ze snu i kazał rozdać to i owo.
Górkowa matka stanęła na wysokości zadania, po czym wróciła pod kołdrę, gdzie to bez większego trudu na nowo usnęła.
Jednak świadomość czekających na nią porannych wrażeń tudzież licznych obowiązków nie pozwoliła jej zbytnio wypocząć. Wstała skoro świt i z miejsca jęła dokumentować swe nocne zajęcze wyczyny. Podczas gdy dzieci smacznie spały, ta cichaczem obstrykiwała aparatem obiekt swoich ostatnich westchnień. Fotorelacji nie było końca (poranne światło nie sprzyjało bowiem dokumentacji).
W końcu jako tako zadowolona z efektu udała się do kuchni po kawę. Gdy zaś wróciła, spostrzegła, że młodsze dziecię wierci się w swym łóżku.
Trzeba by mu pomóc wybudzić się. - co pomyślała z miejsca uczyniła.
-"Ojej, chyba nie było zajączka ... "- zaczęła grać po mistrzowsku smutek, nawiązując do faktu, iż tegoroczny prezent nie znajdował się jak to było dotychczas w zwyczaju przy łóżku dziecięcia; miejsce to teraz wiało pustką. 
Dziecko jakieś markotne, pewnie przejęte brakiem prezentu ... - jęła się martwić wrażliwa matka. Trzeba dziecko szybko naprowadzić na nowo obrane miejsce.
Już nawet otworzyła w tym celu usta, gdy wtem dziecko bez słowa, z dziwnie zaciętym wyrazem twarzy wskazało palcem ... owe miejsce.
Matka aż zaniemówiła z wrażenia.
Dziecko widzi podarek i nie wyskakuje radośnie z pościeli ...? Cóż to?!
- "O! A jednak był ... Ciekawe co tam przyniósł ... Jaki ładny koszyczek!" - grała dalej niczego nie przeczuwająca matka.
Dziecko tylko litościwym wzrokiem spojrzało na matkę, w chytry uśmiech wygięło usteczka i rzekło:
- "Uhm... Widziałam jak robiłaś zdjęcia!" .

Górkowej matce szczena opadła, zapomniała języka w gębie, przyozdobiła więc twarz niepewnym uśmiechem. Po krótkiej chwili w końcu dotarła do niej komiczność całej sytuacji.

Tak oto w domu na górce został zdemaskowany wielkanocny zajączek.







* Górkowy ojciec zakasał rękawy i dzielnie pomagał. Dziatwa również nie wypięła się na swą matkę.
Wespół, ramię w ramię dokonali niemożliwego. Co prawda straconego czasu nie dało się już nadrobić, ale para uszła nieco z Górkowej matki, a serce wypełnione miłością stało się najlepszym złości wentylem.

*cudnej urody koszyczek - kolejne marzenie Górkowej matki zrealizowane przez niezwykle zdolną Martyshkę

5 kwietnia 2015

Niedzielny kadr




Świąteczny kadr.
Górkowa rodzina w gościach.
Guziki u spodni poluzowane.
STOP jedzeniu (obżarstwu raczej)!

Wesołego!

(\     /)
\\  //
(='.'=)
(          )
(")-(")



3 kwietnia 2015

W przedświątecznym amoku

Górkowej matce opadły skrzydła.
Dotąd uzbrojona w olbrzymie pokłady dobrych chęci, chęci wszelkiej szeroko pojętej pomocy, teraz nijak nie potrafi odnaleźć się w przedświątecznych przygotowaniach.
Matka o lwim sercu ulitowała się bowiem nad swą własną rodzicielką. Pobudki były różne ... - od lwiego serca właśnie, po bardziej przyziemną chęć uniknięcia oskarżeń odnośnie swego domniemanego nieróbstwa tudzież bałaganiarstwa.
Tu pragnę zaznaczyć wszem i wobec że dla Górkowej matki porządek nie jest synonimem święta Wielkiej Nocy, ani też żadnego innego święta. (Porządek zawsze musi być!) Jednak jej własne przemyślenia w tym temacie nijak mają się do tego jak wyglądają przygotowania świąteczne w domu na górce.

Tak więc jeszcze parę dni temu biegała po domu ze ścierą i drabiną. Skrzydła okien aż furkotały, a ich szyby biły oślepiającym blaskiem, firanki z zimowego kurzu wyżymała pralka, po to by zaraz potem czyjeś sprawne paluszki zapinały je (koniecznie jeszcze wilgotne) w karniszowe żabki tworząc misterne fałdki i kontrafałdki, żyrandole zalśniły, lustra przejrzały, kurz pochłonęły miękkie ściereczki, stosy prania uprały się, rozwiesiły na sznurach, później z nich pozbierały i znalazły swe miejsce w szafach ...
Dobrze że w górkowym domu nie ma ani jednego dywanu (!) - tego byłoby już za wiele dla kręgosłupa Górkowej matki.
Bo przecie w tym wszystkim Górkowa matka tkwi sama. Zakopana w domowych obowiązkach po uszy. Znikąd pomocy.
Może to zaważyło na opadnięciu jej skrzydeł utkanych w misterną mgiełkę z dobrych chęci ... ? Ten brak współpracy w wielopokoleniowym (czyt. sporych rozmiarów)  domu. Może to tylko napiętrzenie się wszelkiej maści obowiązków ... ? A może brak słownej zapłaty ("dziękuję"?) tudzież pochwały, zamiast rzuconego w powietrze "idźno posprzątać"...
Dobrze że Górkowy ojciec spłodził dwie córy (miast synów) - może za rok, dwa,  Górkowa matka będzie w nich miała pomoc i oparcie. Jest nadzieja. Już nawet trochę się garną - niestety z rzadka ochoczo, raczej niechętnie, pod groźbą kary tudzież zakazu jakiego.

Nie ma więc co się dziwić, że sił starczyło Górkowej matce jeno na ogarnięcie parteru.
Nie było mowy o choćby lekkim uprzątnięciu Górkowego pięterka.
Górkowa matka bowiem od dni kilku do późna tkwi w pracy, a wieczorem zasypia wraz z kurami* i odespać swego zmęczenia nijak nie może.
Niemoc totalna. Przemęczenie.
Dobrze że nim dopadł ją kryzys zdążyła pomyśleć o wielkanocnym zajączku - zamówić u niego to i owo dla swej dziatwy ukochanej. (Cieszy się teraz jak szczerbaty na suchary i niecierpliwie wygląda momentu obdarowania.)
A tu kryzys i jeszcze ciąg dalszy świątecznego galimatiasu.
Gdyż dziś w końcu ruszyła taśma produkcyjna w górkowej kuchni.
Na szybko wymyśla się stosowne ciasta, mięsa, sałatki. I śmierdzi bigosem, którego nawet nie można tknąć z racji postu absolutnego. Phi!

Tak więc i w związku z powyższym, wszystkie świąteczne ozdobniki (zajączki, jajeczka, i inne duperele), które powyskakiwały dziś z pudeł prosto na pięterko, zamieszkały w otoczeniu kurzowych kotów.
Dobrze im razem. Górkowej matce jakby trochę mniej ...



PhotoRetrica by Starsza



A teraz tylko ciekawi Górkową matkę ile to osób tu zajrzy i przeczyta co słychać w domu na górce. I liczy ona że jak co roku w okolicy świat będzie to zauważalnie mniejsza liczba czytaczy, co cieszyć ją będzie strasznie, bo znaczyć będzie tylko jedno ... - że nie tylko ona jedna jest urobiona po pachy!!!



Tulę pokrzepiająco wszystkich urobionych po pachy ;D
Zwolnijmy wspólnie, co ... ?
Na trzy, czte-ry ...

*z kurami - wcześnie