21 marca 2016

Na dobry tydzień # 6

Tadzio poskarżył katechecie:
- W Zaduszki ksiądz groził ludziom tak, że musiałem uciec z kościoła.
- Jak to groził?
- Mówił "ZA DUSZĘ HENRYKA", "ZA DUSZĘ ANDRZEJA", "ZA DUSZĘ MACIEJA"... Bałem się, że i mnie zadusi.


***

Zdenerwowana pani od polskiego pyta Julka, który znów nie przygotował się do lekcji:
- Czy ty wiesz, kto to Mickiewicz i Słowacki?
- A pani wie, kto to Mały i Zyga? Nie? To niech mnie pani swoją bandą nie straszy.



***

- Olu, podaj przykłady zaimków.
- Kto? Ja?
- Bardzo dobrze, piątka.


***

Katecheta pyta jaki jest najradośniejszy dzień tygodnia dla prawdziwego chrześcijanina.
- Piątek wieczór? - upewnia się Grześ.




Niedzielny kadr/ niedzielna nuta/ Co sobie myślisz?












17 marca 2016

Niedzielny kadr / niedzielna nuta / Kortez

Z niedowierzaniem rejestruję jak bardzo zmienił się mój gust muzyczny w przeciągu ostatniego roku. Co inne wzrusza, co inne chwyta za serce. Diametralnie zmienił się też mój stosunek do samej muzyki, do jej obecności w moim życiu. Już nie wyobrażam sobie piątku bez trójkowej listy :) Powoli staję się też zwierzęciem koncertowym.
Genialnie odnajduję się w klimacie takich nostalgicznych koncertów.
Do Korteza mam słabość odkąd pierwszy raz usłyszałam w radiowej Trójce "Zostań". Teraz nie ma na płycie piosenki, która nie skradłaby mego serca.
Marzeniem moim było ujrzeć i usłyszeć Korteza na żywo. (Tylko ja wiem jak bardzo byłam na siebie wściekła, gdy bilety na ten koncert prawie przeszły mi koło nosa.) Udało się.  Z początkiem marca zawitał do Większego Miasta, a wraz z nim emocje i wrażenia nie do opisania. Jeszcze długo po koncercie unosiłam się kilka metrów nad ziemią :)
Pierwszy prawdziwy koncert Starszej. Cieszy nasza podobna wrażliwość. Wymiana spojrzeń na utworach ulubionych, znaczący kuksaniec na genialnej solówce perkusisty, stopy bezwiednie wybijające takt o podłogę i płynny tańczący ruch ramion.
Klimat koncertu niebywały. 
Bardzo ciepłe przyjęcie artysty, owacje na stojąco, niezapomniane bisy ...
Kortez na scenie pomiędzy utworami oszczędny w słowach, sprawiający wrażenie nieśmiałego, w osobistym kontakcie już pod sceną wyzbywa się wcześniejszego skrępowania. Nie unika kontaktu wzrokowego, wręcz przeciwnie, szuka go, a później peszy głębią uważnego spojrzenia. Speszona kompletnie zapomniałam o kindersztubie. Nie dowiedział się więc artysta, że koncertu wysłuchałam z gęsią skórką i szklistymi oczami, z błogim uśmiechem na ustach, totalnie rozanielona.
Długo będę się ogrzewać w cieple tamtych wspomnień.
Autograf, wspólne zdjęcie i płyta, której na Górce nie dane będzie się zakurzyć. Słuchamy całą czwóreczką. Bo Kortezem zaraziłam całą Górkową familię. Poślubiony wielkodusznie odstąpił bilet Starszej córce, za co został nagrodzony stosownym autografem na płycie.
Wspaniały był to wieczór ...
I utwór który mną dosłownie szarpnął, utwór którego wcześniej nie znałam, prosto z nowego "Minialbumu".
Dla mnie najpiękniejsze i najmocniejsze wykonanie tego koncertu ...













Dzięki Kortez!



6 marca 2016

Osiem.

Wydaje się jakbym zaledwie wczoraj ocierała łzy rękawem pisząc Pięć.
Że zaledwie wczoraj piekłam ten tort.
Że zaledwie wczoraj pierwszy raz zaprowadzałam cię do przedszkola.
Że zaledwie wczoraj pokazywałam ci pierwszego kwiatka.
Prowadziłam przez park podtrzymując przed upadkiem.
Że zaledwie wczoraj tuliłam cię do piersi zachłannie zaciągając się twoim słodkim zapachem.
Że zaledwie wczoraj prawie na sygnale pędziłam do szpitala w Większym Mieście bojąc się co przyniesie noc.
Że zaledwie wczoraj dowiedziałam się, że oto jesteś pod mym sercem, że będziesz ... i zmienisz cały świat tak diametralnie i nieodwracalnie.
Nie ma ani grama przesady w stwierdzeniu że nie wiem kiedy minęło te osiem lat.
Wciąż bezskutecznie szukam w głowie tylu wspomnień.
Zupełnie jakby ktoś wymazał je z mojej pamięci gumką myszką.
Gdzie wspomnienie stuknięcia łyżeczki o pierwszy ząbek, gdzie twój pierwszy krok, ton płaczu, gdzie twoje miny, gdzie zwyczaje...?
Gdzie ulubiona zabawka, która z bajek tą ulubioną? Czy kochając tak bardzo, można być tak nieuważną? Może to wina życia chwilą ... Naszym tu i teraz, bez rozmieniania się na drobne ... Może to miłość aż na wskroś oślepia i odbiera rozum ... ? Ta miłość rodzi wciąż nowe strachy i drżenia serca. Drżeć będę o Ciebie już do końca mych dni. I kochać aż do utraty tchu, bezwarunkowo, nieopisanie, bez względu na wszystko. Kochać z uczuciem wręcz fizycznego bólu drążącego me ciało od środka. Aż do ściśniętego gardła i wilgotnych oczu. Jak kochać może tylko matka. Matka wariatka :)
Patrzę na twoje stare zdjęcia i nie dowierzam. Kiedy tak urosłaś? Kiedy tak ściemniały wcześniej prawie białe pukle? Kiedy poszarzały przejrzyście błękitne tęczówki? Kiedy wyostrzyły się rysy twarzy? Kiedy pulchne paluszki zastąpiły długie i smukłe palce?
8 długich lat zaklętych w tysiącach fotografii.
Uleciało mnóstwo wspomnień.
Z cudownych, wspólnych lat.
Dziękuję Ci za nie wszystkie.
Coraz niecierpliwiej oczekuję kolejnych.
Ciekawa jestem co też wyrośnie z tego wątłego ciałka wypełnionego po brzegi tak ogromną ufnością, miłością i wrażliwością.
Obiecuję być uważniejszą. Nigdy więcej nie gubić naszych wspólnych wspomnień.
A Ty, po prostu bądź szczęśliwą. Ciesz się każdą życia chwilą.







Samych pięknych chwil Kochanie ♥






3 marca 2016

Uważność zarazą pisana

Gdy Górkowa rodzina zaczęła znosić do domu wiosenne kwiecie, okazało się że zima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. W lutym dzień co prawda był słonecznie wiosenny, jednak noc już od tygodnia romansowała z przymrozkiem, skutkiem czego ostatnie Górkowe poranki spowijała szadziowa biel. Biel ta w okolicach południa spływała rynnami, wijąc się nieregularnymi stróżkami po brudnych ulicach i chodnikach Mniejszego Miasta. Nikogo więc nie powinien zdziwić marzec obuty w śniegowce. A mimo to rankiem 1 marca niejeden stał w oknie i przecierał oczy ze zdziwienia. Górkowa matka zaś przywitała ten śniegowy krajobraz uśmiechem. Szerokim uśmiechem. Doprawdy, ostatnio cieszą ją prawdziwie "małe rzeczy".
A czemuż to, niech opowie luty ...




Luty miał być uważny. I w uważność obfitował. A że w zupełnie innym tego słowa znaczeniu niżby kto sobie życzył ... ? Widać życzenia trzeba ostrożniej wypowiadać.

Zaczęło się od (o zgrozo!) wszawicy (tak tak! dobrze przeczytałeś drogi czytelniku) w szkole Górkowego potomstwa. Fama szybko się rozniosła. Rodzicielskiej uwagi nie mogło tutaj zabraknąć. Co wieczór Górkowy ojciec wraz z Górkową matką uważnie pochylali głowy nad głowami swej dziatwy, w skupieniu wypatrując choćby najmniejszego śladu zarazy. Pukiel po puklu, kosmyk po kosmyku. W Górkowej łazience przedziwne specyfiki rozgościły się na półkach. Na jakiś czas Górkowa rodzina została wykluczona z jakiejkolwiek formy życia społecznego. Profilaktycznie zabroniono wszelkich odwiedzin. Wszak nigdy nie wiadomo co komu po głowie pląsa i co dziecko na głowie ze szkoły przyniesie.

W całym zamieszaniu związanym z problemem wszawicy nie trudno było zaniedbać każdą inną równie niecierpiącą zwłoki ważność. I tak przedłużający się katar (połączony z kaszlem) starszej córki państwa Górkowych, przerodził się w dokuczliwe bóle głowy tejże. Nawet one nie zapaliły czerwonej lampki w głowie Górkowej matki, która podejrzliwie spoglądając na swą pierworodną, bliższa była wydaniu sądu symulacji, tudzież skłonności dziecka do przesady, aniżeli zawierzenia. Górkowa matka więc zrzuciła wszystko na karb przemęczenia i niedosypiania dziecka, które w żaden sposób wieczorem wcześniej nie potrafi usnąć, a które co rano z łóżka bladym świtem trza zrywać.
Aż dnia pewnego dziecko zadzwoniło ze szkoły. W czasie lekcji co gorsza! (Wiedzieć musi szanowny czytelnik, iż na terenie wspomnianej szkoły obowiązuje bezwzględny zakaz korzystania z telefonów komórkowych; nie licząc hallu, który uprawnia do korzystania z tychże; co nie zmienia faktu, że dziecko z tej możliwości stara się nie korzystać.) Dziecko zadzwoniło z zapytaniem czy może przyjąć z rąk swej wychowawczyni środek przeciwbólowy.
Ból głowy nasilił się - nie było miejsca na niedowierzania. Koniec końców, jeszcze tego samego dnia ból rozprzestrzenił się na rejony prawego ucha. Zrazu matka zajrzała do Internetu. Jej wiedza w tym temacie bowiem była znikoma - wiedziała jeno że taki ból i takie dolegliwości nie wróżą nic dobrego. Gdy zaś temat zgłębiła, aż złapała się za głowę. Nie było czasu czekać. Trza było działać szybko. Wykonała telefon do tutejszej (dobrze już znanej szanownemu czytelnikowi) doktórki. Ta choć w gorącym okresie zarazy rozmaitej, to jednak znalazła w kalendarzu wolną chwilę.
Matka od razu jakby skrzydeł dostała. Wiedziała że już teraz dobrze być musi.
O umówionym czasie zajechali pod dom doktórki.  Ledwo uchylili drzwi samochodu w wieczór spowity w mrok, gdy do ich uszu dobiegł szum wody napędzającej koło młyna. A i w uroczym domostwie doktórki, jeszcze uważniej aniżeli poprzednio zmysły karmili. Uważniej łakomym okiem łypali na przecudne umeblowania, ostrożniej stawiali kroki na deskach podłogi, Górkowa Matka zarejestrowała specyficzny zapach starego domostwa. Ożyły wspomnienia związane z ukochaną babcią.
Doktórka zajrzała w kartę dziecka i z miejsca dopatrzyła się pewnej prawidłowości. Dokładnie rok temu stawili się u niej państwo Górkowie z tą samą córką po raz pierwszy i jedyny zarazem. Czyżby miało stać się ich coroczną tradycją lutowe córki zdrowotne niedomaganie ... ? ( O! za rok Górkowa matka będzie jeszcze uważniejszą w miesiącu lutym! Żaden, powtarzam ŻADEN, choćby najmniejszy katar jej uwadze nie umknie!).
Doktórka postawiła diagnozę najgorszą z możliwych (zapalenie ucha), wypisała receptę, do rąk wręczyła kartkę zabazgraną swymi lekarskimi hieroglifami, zaleciła wizytę u laryngologa (w gratisie podając numer do uchwytnego), jak również ciepło domowych pieleszy serwowane w dawce przynajmniej dwóch tygodni.
Tak oto na Górce zamieszkał drugi w historii życia rodziny Górków antybiotyk - mistrz pierwszego planu - Zinnat.

Dnia następnego laryngolog stwierdził jeno stan zapalny ucha (będący następstwem infekcji dróg oddechowych) Górkowej córy, żadnego wycieku substancji wskazującej na ostre zapalenie ucha się nie dopatrzył (tym samym zdejmując z Górkowej matki ramion ogromny ciężar - dosłownie jakby jej kto 100 kilo z nich usunął jednym ruchem), kropelki do ucha, inne syropki i żele do nosa przepisał.
Nawet portfel nie zubożał nadto. Mile była Górkowa matka zaskoczona.

Choć wciąż wypatruje się jako takiej na zdrowiu poprawy.








Trudny był to miesiąc dla innego rodzaju uważności.
Zębowa Wróżka ledwo zdążyła dotrzeć na czas. Bo choć we Wróżkę już się nie wierzy (starsze dziecię nie wierzy), to jednak zastrzyk gotówki zawsze mile widziany.
W tej  uważności chyba tylko cudem nie umknęły uwadze (i fotorelacji) karteczki pisane ręką młodszej córy, podrzucane matce i ojcu w celu "wymuszenia" na nich różnych (najczęściej niezdrowych i ograniczanych) rzeczy, o które strach prosto w oczy zapytać bojąc się niechybnej odmowy.
W tej uważności starano się nie zwariować i żyć normalnie.
Co widać (mam nadzieję) na poniższych załącznikach.


























Marzec zatem niech się sam pisze.
Po swojemu.
Bez żadnych zapewnień i pewników.
Zobaczymy co z tego wyniknie.