31 stycznia 2016

Niedzielne kadry











1. Niedzielne śniadanie z racji wciąż ofoliowanych okien i sporego zachmurzenia, przypominało raczej kolację przy świecach ;)
Niedziela - czyli jajo i spółka.  Rzadko wygląda to inaczej. Tak lubimy.  A kakao ponoć tego dnia smakuje jak nigdy indziej.
2. Mam ostatnio fioła na punkcie obrusów vintage. Ogólnie cała robię się vintage. Nie mamią mnie swoją ofertą ni sklepy sieciowe,  ni lokalne ... Męczę się okrutnie przebywając wśród szmatek bez kształtu  i wyrazu.
Autentyczny płaszcz vintage marzy mi się, mięsista wełniana sukienka za kolano szyta z koła, a do niej sznurowane pantofle na mocnym obcasie ...
i jeszcze stare "pozłacane" ramki na zdjęcia ... , dużo ramek!
Ciepłe papcie na Górce to podstawa. Widok Ich małych stópek rozczula niezmiennie. Lovam.
3. i 4. i 5. Ukochany Kalisz. Wciąż mnie do niego ciągnie.
To tu postanowiliśmy pożegnać ferie. Jutro zaś powrót do szkoły, wcześniejsze pobudki, lekcje ... ehhh ... Dobrze nam było przez te dwa tygodnie.
Był więc  ulubiony aquapark, pyszny obiad na mieście, później lody, zbyt krótki spacer po Starówce (bo powiało chłodem), brukowane ulice i piękne kamienice ...
6. Na linii telefonicznej zawisnął czyjś zagubiony kapelusz.
7. W zachwycającej Katedrze Kaliskiej.

Dobrego tygodnia
:*





28 stycznia 2016

Co słychać na górce

Jeszcze w grudniu, korzystając z sprzyjającej aury (lekkiej zimy) Górkowa starszyzna rodu rozpoczęła remonty na zewnątrz swej rezydencji. Z dnia na dzień ich domostwo z racji gabarytów i nabierającej urody coraz bardziej przypominało Belweder. Kilka okien wymieniono, co było trzeba ocieplono, nałożono stosowne tynki, odrestaurowano zabytkowe obramowania okienne, a na końcu betonową szarość zastąpiono eleganckim kremowym beżem. Tak miały się sprawy od frontu. Bowiem gdy rusztowania przeniesiono na ścianę szczytową budynku (tę z oknami Górkowego pięterka), zima w końcu postanowiła pokazać na co ją stać i skuła malowniczym mrozem ofoliowane szyby. Roboty musiały zaczekać. Robotnicy zawinęli się dnia pewnego i zniknęli jak się później miało okazać na długie tygodnie.

Styczeń więc upłynął na Górce za oklejonymi folią oknami. Co jak twierdzi Górkowa matka nie pozostało bez echa. Według niej ograniczony dostęp do promieni słonecznych  przyczynił się do takich a nie innych nastrojów domowników.

W końcu wraz z ostatnimi dniami zima zelżała, śnieg spłynął spadzistymi ulicami miasta, a tym samym robotnicy mogli powrócić na opuszczone stanowiska pracy. Czyli za ofoliowane okna. Od wczoraj, od wczesnych godzin porannych zza szyb na nowo dochodzą rubaszne śmiechy i dowcipy wypowiedziane w iście kwiecistym języku. Górkowe młode, jako że ferie w toku i ich obecność domowa wzmożona, przysłuchują się tym dziwom nieśmiało rozbawione.
W wytęsknieniu wypatruje się momentu ujrzenia przez własne okna świata prawdziwego, ptaków krążących po niebie,  czy wróbla skaczącego po gołych gałązkach brzozowych ... Zamiast mętnej szarości falującej do taktu z wiatrem.

Ferie na Górce mijają w atmosferze ogólnego lenistwa i znudzenia, długiego leżakowania i piżamowania. Nikomu nie chce się wyściubiać nosa z domu, nikt też nie oczekuje specjalnych rozrywek i wrażeń. I dobrze. Odnotowuje się bowiem ogólny spadek formy wszystkich domowników.

Młodsze dziecię ćwiczy tabliczkę mnożenia. Mozolnie. Ma to na pewno po swej rodzicielce, która dokładnie pamięta iż wszelkie nauki pamięciowe od zawsze były dla niej dość problematyczne. Nie dla niej teoria do wkucia na blaszkę.  Każdy wiersz do przyswojenia przyprawiał o cierpnięcie skóry, a wystąpienie przed szerszym forum (nic to że tylko znanych i lubianych szkolnych kolegów) zraszało zimnym potem. Doskonale matka rozumie swe dziecię. Stara się mu pomóc tę trudną sztukę polubić. Łatwe to to nie jest.  Ilekroć matka woła dziecię do nauki, dziecię nagle odczuwa przemożną chęć zabawy, budowania namiotów z kocy i pledów/czytania ulubionych książek /rysowania ....

/Wspomnieć w tym miejscu należy o niewspomnianym. O grudniowym przełomie młodszego dziecięcia w wystąpieniach publicznych. Wszak dziecię całe przedszkole odmawiało jakiejkolwiek współpracy w tym temacie. Aż do tegorocznych jasełek. Unowocześnionych jasełek. Dziecięciu została powierzona rola Kopciuszka. Choć jasełka wystawiane były dla rodziców, rodzicom dziecię zabroniło na nie przybyć. Jednak jak wieść niesie (bystra starsza siostra uczęszczająca do tej samej szkoły doniosła sms-em, Górkowy ojciec podglądający zza drzwi zdał wieczorną relację) dziecię wyszło na scenę, po czym nie bez tremy (co prawda), lecz głośno i wyraźnie powiedziało, co powiedzieć miało.
(Na wszystkich próbach zaś wiodło prym i było pod niebiosa wychwalane.)
Górkowi rodzice nie posiadali się ze szczęścia!
Tym samym zdjęto kolejne bolączki z załamującej ręce nad swym dzieciem matki./

Starsze dziecię zaś kończy czytać kolejną już książkę.  Którą to?  A któż to by zliczył!
A gdy akurat nie czyta to gra w The Sims. Nałogowo. Te dwie czynności pochłaniają je zupełnie.
Gdzie miała rozum Górkowa matka kiedy zakupiła dziecku pierwszą grę  ... ? O, gdzie?!!

W międzyczasie nuda.  Nuda.  I nuda. Powłóczysty krok, szuranie papciem, krążenie po domu bez celu konkretnego ...
Ale to się lada chwila zmieni.
Przybyła bowiem na górkę Górkowa siostra cioteczna.  Będzie się działo!

I Górkowa matka ostatnimi czasy w niemoc popadła dziwną. A ta niemoc wygnała ją do kuchni. Gdzie to upichciła obiadów na trzy dni i od razu zrobiło jej się na duszy i ciele lżej jakby.

Górkowy ojciec zaś nie mogąc znieść powyższej ciężkiej domowej sytuacji rzucił się w wir pracy.

***

Korzystając z wolnego wybrała się razu pewnego górkowa rodzina do odległego miasta do ulubionej pływalni (Aquaparkiem go zwą). Górkowa matka już na wejściu, przy samych kasach miała się najeść wstydu. Młodsza z córek bowiem, bardzo zadowolona ze swej czujności, patrząc znacząco na górkowej matki nogawki spytała niewystarczająco konspiracyjnym szeptem:

-"A ogoliłaś się ... ?"

Zbędnym owłosieniem jej rodzicielka nie musiała zaprzątać sobie głowy.
Za to przez bite trzy godziny udawała że w swym jednoczęściowym kostiumie nie wygląda jak dorodna krewetka. Górkowy ojciec zaś krążył od basenu do basenu na wciągniętym brzuchu. Dodatkowo oboje udawali że ta dwójka niedożywionych dzieci, co to wciąż wokół nich krążyła natrętnie, to wcale nie ich potomstwo ...

Jasnym się stało że coś trzeba z tym fantem zrobić. Z faktem obrastania w zimowy tłuszczyk rzecz jasna. (Bo że Górkowych dzieci nie sposób podtuczyć to wiadoma sprawa.)
G. matka ściągnęła z szafy zakurzoną matę do ćwiczeń. Filmik stosowny i jakże zapomniany na YouTube odnalazła. Teraz musi jeno odnaleźć swą silną wolę. Za pieruna nie może sobie przypomnieć gdzie ją odłożyła.
Zaś Górkowy ojciec znacząco do niej mrugając stwierdził, że on to zna przyjemniejsze formy spalania kalorii.







Photo by Starsza


25 stycznia 2016

Niechby

Niechby mnie kto wielbił niezmiennie 
Na rękach lekko nosił
Na gitarze dla mnie brzdękał 
Rzewne piosenki przy tym głosił
Miłosne listy posyłał
Polne kwiaty przynosił 
Słodycz do ucha wlewał
Na randkę zaprosił 
Wierszem do mnie mówił
Uśmiechem karmił
Miłość wyznawał niebanalnie 
W oczy głęboko spoglądał 
W strugach deszczu całował zachłannie
Do tańca porwał
Głęboko ukryte szaleństwo na powrót odnalazł
Na ramie roweru przewiózł
Wiatrem włosy potargał
Stokrotkę za ucho wsunął
Truskawkami nakarmił 
Sos z kącika ust scałował
Papierosa na spółę ze mną wypalił
Leżąc na kocu po mlecznej drodze oprowadził
Rano kawę przy łóżku zostawił
Na długi spacer zabrał
W lesie pokazał gniazdo bogatki
W korze drzewa serce wyrył
Swe palce splótł z mymi patrząc na wschodzące słońce
Film ckliwy bez obrzydzenia obejrzał
Gorącą kąpiel przygotował i kieliszek wina na brzegu wanny postawił
Kolacją przy świecach zaskoczył
Płatki róż na poduszce rozrzucił
Muzykę zmysłową zapuścił
Stopy masował
Gorącym spojrzeniem dotykał
Rozgrzaną dłonią gładził
Kark zdrętwiały pocałunkami otulał
Bym chciała być niegrzeczną sprawił
Niechby mnie tulił gdy będzie mi źle
A bezszelestnie znikał gdy będę się złościć
Spokojnie i nie przerywając w pół słowa słuchał
I umiał swe żale bez żalu wygłosić
O książkach długo i z pasją mówił
Nudą się brzydził
Nie dąsał się,  nie smucił
Cierpliwy był i wyrozumiały
Zabawny w sposób ulubiony
Romantycznie doskonały
Niechby zapewnił spokojne jutro i niezapomniane dzisiaj
Łzy szczęścia i radości pod nogi rzucił
Na bok odsunął wszystkie smutki i troski
Niechby.







22 stycznia 2016

Kartka z kalendarza


"Tyle naprawdę żyjemy, ile żyje pamięć o nas."
Jan Karski

21-22 stycznia. Dwa dni zadumy. Częstszych powrotów do przeszłości. Pełne ciepłych wspomnień i nieodłącznych wzruszeń. Bo żadnej z tych osób nie ma już wśród nas.

Dwie babcie.
Dwa zupełnie inne bieguny wrażliwości.
A życie pokazuje jak wzorce nakładają się na miękki materiał jakim jest potomstwo.

Mama taty. Ukochana babcia. Oaza spokoju i serdeczności. Ciepła, dobra, troskliwa, dbająca o innych, zawsze najpierw myśląca o innych, a dopiero na końcu o sobie ... Zawsze pytająca o to co u nas ... ale nigdy nie nadgorliwa, ... zawsze taktowna ... Z spiżarką pełną śliwek w occie i brązowych pączków upudrowanych na biało cukrem pudrem, gorących drożdżówek z najlepszą na świecie kruszonką, z budyniem czekającym na białym kredensie ... Doglądająca wszystkich członków licznej rodziny jak ognia w swojej kuchni ... Do późnych lat w misternie upiętym koczku z długiego, cieniutkiego warkocza siwych włosów  ... W rozpuszczonych włosach mogłam ją ujrzeć jedynie gdy przyjeżdzałam do dziadków na wakacje, gdy babcia kładła się spać. Lubiłam wtedy na nią patrzeć.  Pamiętam że nie mogłam się nadziwić jak w maleńkim koczku mieszczą się tak długie pasma włosów ... Babcia Jadzia - mięciutka przytulanka w kwiecistym fartuchu pachnącym domowym ciastem ...
   
Mama matki - tak naprawdę nigdy niepoznana ... Słaby mieliśmy z nią kontakt. Może dlatego w mej pamięci pozostały jedynie powściągliwość w okazywaniu uczuć, dystans i obcość ... Niewiele zajmuje miejsca w mej pamięci.

W tym wszystkim ciocia Hela. Zupełnie jak trzecia babcia. Zresztą rodzona siostra ukochanej babci. Mieszkała z nami. Gotowała rosołek na gołąbkach,  a do niego gęstą mannę, którą potem pokrojoną w kostkę zalewała parującym i aromatycznym płynem. Zimą gdy wracałam ze szkoły,  w piecu czekały na mnie pieczone jabłka ... To Ona uczyła mnie pacierza, opowiadała o wojnie, pozwalała grzebać w swej przepastnej szafie rodem z Opowieści z Narnii, pachnącej naftaliną, ... i przymierzać długie nakrapiane sukienki, trzewiki na obcasiku i powojenne torebki ...
Zabierała mnie na cmentarz na grób swego męża oraz przedwcześnie zmarłego dziecka ... Co lato wspólnie pokrywałyśmy nową warstwą złotolu aniołka na jego maleńkim grobie.
Na maszynie szyła mi torebki na butelki, z którymi to chodziłam do sąsiadki po mleko ...
Lubiłam przybiegać do niej rankiem i wskakiwać do jej łóżka, pod ciężką pierzynę, prosto na prawdziwy, twardy i kłujący siennik, i prowadzić rozmowy, wypytywać o dawne dzieje, o nią i babcię, o jej stary zegar z kukułką, który wisiał przy białym piecu kaflowym ...
Wciąż mam ją przed oczami.  Uśmiechniętą. Siedzącą na podwórku na żółto-musztardowej obdrapanej ławce, pod garażem na drewnianym rozkładanym krzesełkiem w tym samym kolorze ... W fartuchu i chustce na głowie ... Z siwą trwałą na głowie ...

Dziadka od strony matki nigdy nie poznałam. Niewiele też mi o nim opowiadano.
Odszedł na zawsze nie zobaczywszy większości wnuków.

Z kolei dziadek Antoni ... surowy dla własnych dzieci,  ale pobłażliwy dla wnuków. Owoce leszczyny upychał w papierowe torby i wraz z pieniążkami wręczał sprawiedliwie wszystkim wnukom. Bardzo nas wszystkich kochał.
Choć chyba nie potrafił okazywać uczuć i był w tej materii powściągliwy, to szybko się wzruszał. Małomówny. Nie rzucał słów po próżnicy.
W szybkim czasie, dość nagle zniedołężniał. Miał problemy z mową, trudno było mu się samodzielnie poruszać. Wstydząc się swej ułomności trzymał się na uboczu. Dziś nie pozwoliłabym mu na to.

Moja matka w roli babci powiela dobrze jej znane wzorce. Nie jest typem babci nadskakującej wnukom, nie do niej na ciepłe obiadki, wspomnienia i miłą rodzinną atmosferę. Choć mieszkamy w jednym domu, to dziewczyny zapytane o babcię niewiele mają do powiedzenia ... Chłód, obcość, nieobecność i zero potrzeby by to zmienić ... Niewiele zapisanych wspomnień.
Życie zatoczyło koło.

Tato - inna bajka. Choć jak to chłopak ze wsi wychowywany surowo, to nie uciekł przed wrażliwością babci ... Ciepły,  niespotykanie szczery i serdeczny, bardzo rodzinny, wrażliwy ... Dobry.
W jego dobrym spojrzeniu,  uśmiechu,  w każdym geście,  sylwetce ... widzę babcię. Troszczy się o nas, martwi, pomaga. To ten typ mężczyzny, który przez całe życie nie mieszał się żonie do garnków, a teraz gdy widzi że obowiązki znów piętrzą się na mojej głowie, to pozmywa naczynia, zrobi obiad, pójdzie po zakupy, posprząta za wnuczki klatkę zwierzaków, nakarmi nasz zwierzyniec, przyniesie do pracy gorącą herbatę i kanapki ... Lubi wyręczać innych, sprawiać im w ten sposób radość ...
A ja przez całe życie sądziłam że ta moja nadwrażliwość to wyssana z mlekiem matki.

Moje najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa wiążą się najmocniej z ludźmi, których już nie ma.
Im więcej lat w metryce,  tym dotkliwiej odczuwam ich nieobecność.
Tyle pytań zostawionych na zawsze bez odpowiedzi  ...
Tyle słów nieusłyszanych i niewypowiedzianych.
Jakże dobrze byłoby mieć ich wciąż przy sobie ... I czerpać z tego morza mądrości, i czerpać,  czerpać ...
Nie wyszła Bogu starość.









Fotorelacja z uwzględnieniem najcenniejszego mebla na całym górkowym pięterku - stołu po ukochanych dziadkach.



17 stycznia 2016

Niedzielny kadr/ niedzielna nuta







Ulubiona piosenka Starszej.

Goniąc króliczka ...
Chwytając chwile ...
Ciesząc się tym co po drodze ... 
Tak oto weekend  nam minął.
Kolejny w 2016.
Czas także wciąż goni, i goni ...
Dokąd tak pędzi szalony? 
Ej, zwolnij,co ... ?

:)))


15 stycznia 2016

Ślady.

Póki co noworoczne postanowienia wciąż żarzą się w myślach i sercu ... , zostawiają na codzienności swe ślady ...
Więcej mnie w kuchni zdecydowanie.  Staram się nie poruszać w niej utartymi ścieżkami. Nie błądzę. Intuicyjnie sunę wśród nowych smaków płynnym szusem.
Odczuwam większą potrzebę bycia tutaj. Wciąż myśli bezwiednie w posty zamieniam.
A że doba wciąż za krótka i wydłużyć się nie da ... Na to nic nie zaradzę.
Pamiętam jednak o rzeczach fajnych, tych wszystkich rzeczach ważnych ...
Więc wspólnie czytamy "Charliego i fabrykę czekolady" , oglądamy po kilka razy film o tym samym tytule, odkurzamy z zapomnienia gry planszowe, karty i szachy ...
Więc głośniej chwalę laurkę i samodzielne czytanie ...
Znów spontanicznie cieszę się z przyniesionych piątek,  do których zbyt łatwo przywyknąć i które nabrawszy mocy powszedniości jakby tracą na wartości, a przecież nigdy nie powinny ... Okropne uczucie być niedocenianym.
Jestem obok, tulę jeszcze mocniej, częściej, najchętniej bez powodu ... , piekę ulubione łakocie, szukam w piwnicy sanek, udzielam wskazówek z dziedziny "szkic postaci"(ach! te nieokiełznane proporcje! co zrobić by łydki były jednakowoż ukształtowane, a palce właściwie rozczapierzone ... ? ; jednak najwięcej problemów to z konturem głowy (!) - Młodsza ma na to swój patent ... - zostawia rysowanie głowy na sam finisz! - wpierw korpusik,  rączki,  nóżki, czasem nawet włosy wpierw pojawią się na kartce, a na uwieńczenie - owal twarzy :) ), cierpliwie daję się oprowadzać po nowo zaaranżowanym domu dla lalek, zachwycam się ...
Na specjalne życzenie, w drzwiach prawie, choć późno już i pora do szkoły z domu wychodzić, plotę ulubiony cieniutki warkoczyk dyndający wśród pukli pachnących beztroskim dzieciństwem ...
Przed zaśnięciem milion razy odpowiadam że kocham i że dobranoc ...
Słucham uważniej ... Pocieszam ... Ostrożniej zapytuję .
Gdzieś pomiędzy znajduję czas na tylko moje przyjemności.
I cieszę się z małych rzeczy.
Co rano zapuszczam energetyczne Coldplay i uśmiecham się gdy rozbrzmiewa "Hymn for the weekend" ... Takie to nie moje, a płynę tanecznym krokiem przez ranek ...
Trzeci dzień z rzędu oglądam "Czekoladę", zaczytuję się Nesbo, gładzę spojrzeniem czekające na stoliku lektury znalezione pod choinką, piszę maila do kogoś kto bardzo na niego czeka, a później niecierpliwie wypatruję odpowiedzi, i odczuwam to samo podekscytowanie co kiedyś przy wrzucaniu listu do czerwonej skrzynki, a ikonka nieotwartej koperty nakrywa twarz uśmiechem ...
Umawiam się do kina na dobry film, po czym okazuje się że wolny wieczór to wcale nie taka łatwa sprawa, a na pewno nie tym razem...  Może jeszcze zdążę, nim zniknie z ekranów ... przecież właśnie śmieję się do rozpuku z informacyjnego sms-a od G., męża ulubionej kuzynki :"W niedzielę w kinie C. są te krowy* (...)".
Prawie spontanicznie daję się namówić na pewien koncert (już w lutym!) ... A teraz ciiii ... bo licho nie śpi.
Uśmiechem witam śnieg za oknem, zachwytem gałązki otulone puszystą kołderką ... Nie tylko mnie cieszy biały puch.  Dziewczyny zdobyły większe i mniejsze górki i pagórki, przemoczyły nie raz rękawiczki ... Maniek zaliczył samodzielne zwiedzanie okolicy wśród tańczących gigantycznych płatków. Nie byłby naszym mądrym psem gdyby nie skorzystał z tak długo uchylonej furtki ... ;) Piękną wybrał sobie scenerię ... Wyhasany i szczęśliwy szybko i grzecznie powrócił. Gdzie mu będzie lepiej ... ? Długo jeszcze zamroczony swym szczęściem i niecodzienną przygodą siedział z kością w pysku w samym centrum śniegowego przedstawienia, ani mu w głowie było schować się do ciepłej i przytulnej budy.
Pomimo wszystko rejestruję dobry czas.
Mniej przyjmuję się sprawami na które nie mam wpływu, nie zawracam sobie głowy maluczkimi złośliwcami ...
I uśmiecham się szeroko, gdy nieznany podlotek wychodząc z firmy życzy mi miłego dnia ...
I rozgaszcza się w sercu radość prostego szczęścia.
Boże, czego tu marudzić ... ?
Jest pięknie.





* "Moje córki krowy" Kingi Dębskiej

6 stycznia 2016

Post poświąteczny

Dziwne to były święta. Pełne napięć i niewypowiedzianych żali.
Choć z zamierzenia miały być pierwszymi idealnymi i wszystko wskazywało na to, że takimi się staną.
Jednak wbrew mej pewności swego nie pomogła nawet obecność mamy Poślubionego, która prócz ogromnej pomocy wniosła swą osobą w te święta wiele ciepła i rodzinnej atmosfery.
Niestety nie wszystkim zależało na tym by było pięknie.
W międzyczasie pomimo naszych uników, usilnych starań i nadludzkich mocy, wszystko strasznie się pokiełbasiło.
Spodziewana atmosfera przesiąknięta czyimś jadem, wiszącymi w powietrzu kąśliwymi złośliwościami  i obrażonymi minami początkowo śmieszyła. Do czasu. Emocje sięgnęły zenitu, gdy kolejny raz ktoś musiał dłużej postać przy zlewie,  by ktoś inny mógł znów bezkarnie wylegiwać się przez dzień długi. Ktoś komuś przez trzy dni usługiwał, by ten drugi mu w zamian nie posłał nawet uśmiechu.
Ktoś bezustannie klął w duchu, zgrzytał nerwowo zębami i zaciskał usta, by nie uleciało z nich kilka słów zakazanych.

W skutek tego w Wigilię sianko nie znalazło się pod obrusem, karp był niesłony, paznokcie nieskalane ani gramem czerwonego połysku, a ciało nie spowite naszykowaną wcześniej odświętną białą bluzką.

Na szczęście nie wszystko można sobie ot tak popsuć. Istnieją bowiem rejony nieskażone.

Więc zupełnie jakby na złość ... była najpiękniejsza choinka, a pod nią pięknie opakowane prezenty. Było googlowe śledzenie Mikołajowej trasy i niecierpliwe wyglądanie pod drzewkiem kolorowych paczek. Była magia pełna konspiracji. Był hałaśliwy Mikołaj tupiący butami, tajemnicze światło latarki, okruchy po ciastkach na talerzu i zostawione niedomknięte drzwi ... Były oczy wielkie jak złotówki, niedowierzanie i dziecięca ciekawość. Były wymarzone prezenty i głośna z nich radość.
Był kojący blask świec i względny spokój w kuchni.
W świąteczne dni dopisali mili goście, a na stół wjechały ulubione świąteczne potrawy.

Lecz gdy po świętach pozostały jedynie wspomnienia, starszyzna pierwszy raz odetchnęła z ulgą. Nie żałowała, że czas pędził za szybko, że następna magia za rok cały ...
Niebywałe że po świętach trzeba odpocząć. Że ten czas świąteczny z roku na rok męczy coraz bardziej. Kumulacja przemęczenia przypada rokrocznie na dzień Wigilii. W krzyżu łupie tak, że człowiek najchętniej znieczuliłby się do nieświadomości, powieki ciążą mu tak że - jak wyżej, a widmo upragnionej Pasterki przyprawia o blady strach w oczach i wewnętrzny bezsilny szloch.
Czas Adwentu jednak pomimo że dał w kość, to wciąż ukochany. Choć z uczuciem ulgi przywitano ostatnie zadanie z adwentowego kalendarza. Wręcz z radością wyrzucono adwentową gałąź do kubła ze śmieciami i zastąpiono świątecznym drzewkiem.
W tę Wigilię (jak w każdą poprzedzającą) obiecano sobie przy  świadkach, że to ostatni raz ... że nigdy więcej nie dać się zwariować, że wziąć spakować walizki i wyjechać w ośnieżone góry, pożerać wędzone oscypki i popijać zimnym piwem, albo choć zdjąć ze swych barków dwa nazbyt zbyteczne obowiązki ...

Choć jak to zwykle bywa w świątecznej gonitwie nie po drodze było mróweczkom z aparatem, to jednak zostało co nieco na osłodę uwiecznione.



















  







 Święta, święta i po ...

A na Nowy Rok kilka niezobowiązujących postanowień ... :)
Nie bać się zmian i marzyć.
Stawiać małe kroczki zamiast dreptać w miejscu.
Żyć intensywnie teraźniejszością.
ZAWSZE znajdować czas na fajne rzeczy.
Bywać TU częściej.
Więcej eksperymentować w kuchni. 
I nie przychodzić do pracy bez makijażu ;)

/za rok odhaczymy listę ;) /