30 czerwca 2014

O niewybiórczej wrażliwości z nieprzypadkową muzyką w tle

Uwielbiam odnajdywać w Nich moją własną wrażliwość na piękno ... Rejestrować te podobieństwa, gdy to z niemałą dumą w głosie mogę rzec moja krew...
Że zasłucha się Jedna, czy Druga w śpiew ptaka, szum strumyka ... Dojrzy listek tańczący na wietrze, ptaka, co przysiadł na moment na gałęzi za oknem, skrzydłem zafurkotał i tyle go było widać!, a jednak radość ogromna ... Że ciepłem barw zachodu słońca zachwyci się, piękniejszy skrawek nieba okiem uchwyci,  zapachem konwalii zaciągnie nozdrza zachłannie ... Że kwiatka nie zdepcze, przewróconą biedronkę obróci z powrotem na brzuszek ;) ,  nad zwiędłym bukietem "zapłacze" ...
Że przystanie nawet gdy piękno ledwo się tli ...
Że ten sam obraz zachwyci, muzyka ta sama poruszy ... 
Że w niemym zachwycie, w skupieniu ogromnym odsłucha ... Że (Starsza) z gorączką w oku w mym kierunku obróci się i rzuci szeptem krótkie "pięknie jest "... Tak było ^^

Prawdą jest, że wrażliwy piękno we wszystkim odnajdzie ... Nakarmi nim się ...
A że wrażliwy głodny jest bezustannie,  że wciąż ssie go w żołądku, to tylko drugi wrażliwy wie ...








Jej anielski głos mamy okazję podsłuchiwać (dosłownie;  przez uchylone podstępnie drzwi) od jakiegoś już czasu.
Ćwiczy wokal w miejscu, do którego uczęszczają również Dziewczyny.
Gdy akurat śpiewa, nie sposób nie zatrzymać się, nie zasłuchać, nie zatracić ...
Wszystko wokół zamiera, powietrze zostaje w płucach - nic nie chce tej chwili zakłócić ... Chyba że bzyczenie muchy słyszalne w tle ;)
Tak jak chociażby na jej wczorajszym (za)krótkim występie.
Z okazji  podsumowania artystycznego roku (kolejne dyplomy Starszej i Młodszej :D - spokojnie, to już ostatnie :P).
Nagranie wykonane telefonem (w celu właściwych doznań o maksymalne podkręcenie fonii uprasza się).
Obraz nie najlepszej więc jakości, ale dźwięk myślę odda to, co chwyciło za serce ... Co chwyta za serce przy każdym odsłuchaniu! A słucham namiętnie od wczoraj ^^
Gdyby tak mieć całą płytę jej piosenek ... ^^
Zasłuchanie z obecnością gęsiej skórki w tle.
Ze zmrowioną skórą głowy i wilgotnym spojrzeniem.
Bo TAK pięknie jest!
Taka to zgubna wrażliwość moja.
Kryć się z nią często muszę ...
Choć nie tym razem, bo wiem, że zajrzysz tu Ty :))
I  nie będzie większego komplementu niż ten ...
Budzisz emocje jak nikt.









Wioletta przy akompaniamencie pana Jarka
MGOK w Mniejszym Mieście

♥♥♥

27 czerwca 2014

Biały kołnierzyk

Od kilku dni w domu trwa obstawianie ... Przez samą zainteresowaną oczywiście ...
Ile dyplomów w tym roku zgarnie w dniu rozdania świadectw ;D
Któż to zgadnie ... ?
(Niektóre zdążyła już przytachać do domu. Jednak największą radość sprawił ten ze zdjęcia - zdecydowany faworyt kolekcji. Śmiało eksponowany na światło dzienne :))
Jutro godzina prawdy ...
A Ona nie myśli o niczym innym jak tylko o tej bliżej nieznanej, magicznej cyfrze (sama już pogubiła się w skomplikowanej rachubie) oraz o towarzyszących jej książkowych nagrodach ^^
Dostałam też od Niej nakaz bardzo głośnego klaskania, za każdym razem, kiedy zostanie wywołana do uściśnięcia dyrektorskiej dłoni ;)
SIĘ WIE!
Pęknę z dumy! To pewne.
Zawsze pękam.





Ciężki to będzie dzień dla całej naszej rodzinki.
Dzień pożegnań, których to szczególnie nie znoszę.
Obecność łez gwarantowana. Byleby tusz wytrzymał i obyło się bez szlochów ... Celowo przyozdobię twarz stosownym makijażem, który to będzie moje emocje trzymał w jako takich ryzach.
A spokojnie popłaczę sobie wieczorem, gdy nikt nie będzie widział, do poduszki ...
Bo ...
Żegnamy przedszkole i dziwnie czujemy się ze świadomością, iż nie przestąpimy już nigdy więcej progu tego jakże bliskiego nam budynku ... Tyle lat w jego murach ... Prawdziwy szmat czasu. Wiele wzlotów i upadków, potknięć, ale i zaskakujących zwrotów akcji, tyle różnych emocji i wspomnień na zawsze.
Wcześniej, żegnając to przedszkole ze Starszą, mieliśmy poczucie wciąż otwartej furtki - gdy Starsza wkładała na plecy tornister, Młodsza pierwszy raz sięgała po worek na przedszkolne papcie.
Teraz już tego nie będzie ...
Do Młodszej dopiero dzisiaj dotarło, że to już koniec ... Prawdziwy koniec.
Jakaś markotna stała się wieczorem i chyba nawet jakaś samotna łezka zakręciła się w oczku, choć dzielnie starała się to ukryć przed czujnym matczynym wzrokiem.

Starsza z kolei kończy nauczanie początkowe, żegnając tym samym nauczyciela, który wprowadził ją do świata liter i cyfr bardzo skutecznie, zaszczepił ciekawość świata i chęć do nauki oraz pokazał bardzo przyjazny obraz szkoły.
Choć sama miałabym kilka malutkich zastrzeżeń, to jednak wyraźnie widzę jaki kawał dobrej roboty odwaliła ta szkoła. Tylko dlatego z nadzieją i wiarą patrzę na start w tejże szkole Młodszej, zupełnie nie gotowej do udźwignięcia ciężaru obowiązku szkolnego ...

Od września idzie wielkie nowe ...
Młodszą czeka prawdziwa rewolucja.
Dla Starszej - Witaj prawdziwa szkoło!
Wszyscy tak straszą czwartą klasą, że Starsza już prosi o nowe podręczniki, by jak sama mówi "troszkę się podszkolić" ;) Dziś, w przeddzień wakacji, ćwiczyła ułamki (!).* Wielkie WOW!
Na białe kołnierzyki nie ma mocnych.



*Niechaj żaden czytelnik nie pomyśli, że to z matki nakazu (!). Matka odradza, tłumaczy ... Nic to!  Żadnego posłuchu ;P

25 czerwca 2014

O przyjaźni

Są przyjaźnie,  które przychodzą i odchodzą.
Są też takie,  które do nas wracają.

Z Martyshką znamy się od bardzo zamierzchłych czasów.
Z przedszkolnego podwórka jej nie pamiętam, z zerówki też nie bardzo kojarzę.
Nasze wspólne dzieje zaczynają się w szkole podstawowej.
Pamiętam jak w którejś tam klasie (pamięć niestety już nie ta i zawodzi coraz częściej ;), wystosowałam do niej liścik z zapytaniem czy możemy zostać przyjaciółkami ... ;)
Pamiętam również bardzo dobrze towarzyszący temu zapytaniu strach przed odrzuceniem.  A był to czas, gdy strasznie chciałam mieć kogoś na wyłączność (i byłam o nią po dziecięcemu zazdrosna; zaborcza to wtedy była przyjaźń z mojej strony - choć myślę, że nigdy nie dałam jej tego odczuć; zresztą później nasza dwójka rozrosła się do całkiem sporej, zgranej paczki).
Jakież było moje zdziwienie, gdy bez większego zastanowienia zgodziła się ^^
Najlepsza uczennica, klasowa "kujonka" wywodząca się z nauczycielskiej rodziny, co w tamtych czasach stanowiło prawdziwy prestiż ;))
(Swoją drogą i Ona teraz naucza,  tyle tylko że nieco starsze "dzieci" ;)
Przyjaźń trwała przez długie lata. Całą podstawówkę, szkołę średnią (choć obrałyśmy zupełnie inne drogi kariery :), studia ...  Tańczyła na moim weselu,  patrzyła jak rośnie Starsza ... Nieco później, gdy to obie wybyłyśmy z Mniejszego Miasta w zupełnie innych kierunkach, ciągle było nam do siebie nie po drodze. Nasze drogi rozeszły się jakoś tak naturalnie. Zostały jedynie krótkie świąteczne życzenia i coraz krótsza pamięć o bardziej osobistych świętach ...
Naszą przyjaźń odkurzyłyśmy po kilku latach. Zadzwoniłam do Niej. Ona miała już wtedy synka, ja Młodszą ...
Nie byłam przy Niej, gdy byłam jej najbardziej potrzebna ... I strasznie mi z tym źle. Może gdybym wiedziała ... Ale Ona nie wyciągnęła ręki po pomoc ...
Ta przerwa w znajomości, ten czas gdy każda żyła swoim życiem, to przepaść w naszej przyjaźni, wielka wyrwa nie do zasypania.
Jest szczerość i zaufanie, ale z pominięciem tego co było ... Jakby luka w pamięci. Męcząca luka.

Trzeba by wypić morze wódki, by przegadać to, co boli i niepotrzebnie zagęszcza powietrze. 

Pielęgnujemy tę przyjaźń ostrożnie. Uczymy się siebie na nowo.

Zawsze będzie mi piekielnie bliska.
Zawsze będę miała w pamięci nasze spacery, rozmowy, różne perypetie "klubowe" (MY kontra inna babska grupka klasowa :D) , wspólne pisanie listów do Listy Przebojów Radia Łódź i szeleszczącego cukierkami od nas na antenie radiowej Adasia , pierwsze dyskoteki, a także ... pizzę lądującą sosem na Jej nowym dywanie ^^ Naprawdę niechcący (!).
Nigdy też nie zapomnę kto zaraził mnie miłością do poezji, od Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej przecież się zaczęło ...
Mnóstwo wspólnych wspomnień ... Mnóstwo przegadanych godzin ...
To był najfajniejszy okres w moim życiu. Z rozrzewnieniem wspominam tamte czasy ...

Kiedy odwiedziła mnie dziś znienacka w pracy,  z wiązką lawendy z własnego ogródka w jednej dłoni i z książką do przeczytania w drugiej, wzruszyłam się ... ^^
Tak mało spotyka mnie ostatnio dobrego, że jak nikt potrafię docenić każdy najmniejszy promyk słońca bijący od drugiego człowieka.



















24 czerwca 2014

Smakując czerwiec




 Tak, wiem ...
Miało być jedno zdjęcie ;)

I odpiszę na komentarze, odpiszę na komentarze, odpiszę na komentarze ...
Wcale nie usnę ...


Życie.

Miał być wesolutki post o molach książkowych (spokojnie, będzie :).
W międzyczasie pojawił się ciężki weekend. Taki gdy to nic się człowiekowi nie chce ... Nie chce się wygrzebać nosa spod kołdry, wciągnąć papci i iść zrobić sobie kawy, gdy wszystko jak okiem sięgnąć drażni jak jasna cholera ... Gdy nie ma za grosz cierpliwości, dla tych których najmocniej kochamy ... Gdy chce się wyć z bezsilności, gryźć, drapać i krzyczeć do zdartego gardła ... Bez większego powodu i bez PMS.
I miało być o tym.
Jednak wieczorem przeczytałam TEN [klik] post u Iwony i stwierdziłam, że cokolwiek napiszę, nie będzie to miało najmniejszego sensu. Nie z moim nastawieniem.
I jeszcze ten mój komentarz pod jej postem ... Jego negatywny wydźwięk dotarł do mnie dopiero następnego dnia, gdy to ponownie do Niej zajrzałam.
Dotarło do mnie iż ostatnio bezustannie, zupełnie nieświadomie i niechcący leje się ze mnie żal, gorycz, zgorzknienie, bywa że nawet jad. Zero radości z życia. Krótkie chwile szczęścia, o których zapominam nim zdążą porządnie rozwinąć swe kruche skrzydła.
Przeczytałam u Iwony mnóstwo komentarzy od ludzi wdzięcznych losowi, ludzi szczęśliwych, spełnionych ...
Zawstydziłam się.
Jaki jest sens ciągłego rozkładania na czynniki pierwsze problemów, które przecież zawsze będą obecne w naszym życiu ... ?
Jaki jest sens karmienia się swym osobistym jadem ... ?
Po co pisać że znów zero radości z codzienności ... ? Że proza życia, znudzenie, bezsilność i niemoc totalna. To już było.
Po co pisać że znów nie chciało mi się zwlec z łóżka ... ?
Że znów zostawiłam niedzielne śniadanie na Jego głowie, a On znów miał o to fochy (i wcale się nie dziwię)... A przecież jeszcze nie tak dawno uwielbiałam to nasze wspólne niedzielne niespieszne krzątanie ... A teraz? Nie cieszy przecież nic.
Że znów za mało czasu poświęconego Im ... Że zakurzone "Grzybobranie" i smutne "Scrabble" w ciemnym kącie ... Że to co wspólne to troszkę z rozpędu odbębnione ... Kocham, więc zwlekam cztery litery i idę, rysuję, ukochane kluseczki wałkuję ... Bez większych chęci, nikłej z mojej strony radości ... Bo  ja w tych rzadkich chwilach "niepracy",  to najchętniej koc, książka i nicnierobienie.
Że znów ledwo tknięta książka ... , że "Wysokie obcasy" jak co tydzień jedynie przekartkowane tworzą przy łóżku coraz bardziej chybotliwy stosik ... Że już nie jeden, a trzy filmy dołączone do TS czekają na niespieszną projekcję ... Ze wstydu nie wspomnę o innych.
Że złość, bo znów (!) trzeba iść do znienawidzonej pracy, bo trzeba zrobić obiad, a później  jeszcze po tym obiedzie pozmywać, że chwilę temu zlew był pusty, a gdy spuściłam go na moment z oczu, w magiczny sposób znów się zapełnił, że stosy prania czekają na upchanie w za ciasnych przecież (no szlag po prostu!) szafach, a w tych szafach ciągły bałagan oczywiście, że znów wszędzie syf jak cholera, choć chwilę temu jak okiem sięgnął pięknie błyszczało, że ktoś wszedł na czystą podłogę w ubłoconych buciorach, że ktoś porozrzucał zabawki i niegrzecznie się odezwał, że od rana do wieczora darcie kotów w dziecięcym rewirze, że On się nie domyślił i nie zareagował odpowiednio, gdy przecież powinien ... i że brak rodzicielskiej konsekwencji, a tylko ja dostrzegam tego skutki ...
Jednak najbardziej niszcząca jest złość o to, że znów tak bezmyślnie zmarnowało się kolejny dany nam dzień. 

Wszystko!, podkreślam WSZYSTKO, rośnie do rangi życiowej tragedii, gdy nie ma się w sobie ani krzty woli walki.
Tragikomedia.

Zawstydziłam się tych myśli okrutnie.
Czy na pewno  nie mam za co dziękować życiu ... ?

Nie jestem idealna. Nie jestem idealną matką, żoną, córką, siostrą, pewnie nawet przyjaciółką ... 
Moje życie. Bywa, że mi z nim źle.
Zagalopowałam w nim się.
Kolejny raz spróbuję Cię ŻYCIE wziąć na rogi.
I wiesz co, ŻYCIE ... ?
Wbrew temu co myślisz ... kocham Cię.











Od dziś CODZIENNIE chwytam MOJE chwile w obiektyw
i dzielę się nimi z Wami tutaj
CODZIENNIE
By nie pozwolić szczęściu przejść niezauważonym
...
Od jutra ruszam z projektem

JEDEN dzień - JEDNO zdjęcie

I wybaczcie jeśli mimo to czasem uleje mi się tu trochę goryczy ... ;)
To w końcu życie. Niepewne i nieprzewidywalne. 
Jeśli jednak koniec końców uleje się, by dojść do podobnie optymistycznych wniosków ... , 
niechby i częściej!
:)))

Kamila
:*

22 czerwca 2014

Niedzielna nuta - Happysad









Mów mi dobrze ...


Mów mi dobrze
dobrze mi mów
Łaskocz czule warkoczem ciepłych słów
Wilgotnym szeptem przytul mnie
I mów mi dobrze
nie mów mi źle

Rozłóż przede mną księgę zaklęć i wróżb
Okutą w obwolutę twoich ramion i ud
I czaruj we mnie, na ołtarz duszę złóż
I w dusznym kącie rzuć na mnie urok swój

I niech utonę w gorących wodach mórz
Cichych westchnień wyssanych z Twoich ust
I mów mi dobrze językiem jakim chcesz
Mów mi dobrze, tylko nie mów mi źle

(...)


Happysad.
Moja nowa miłość.
Nucę bezustannie ...



:D

Dla tych, którzy mieliby ochotę na więcej, pełna wersja.




20 czerwca 2014

Są takie słowa ...


Są takie słowa

Są takie dźwięki,
są takie słowa
w ludzi i zwierząt skryte rozmowach,
które - gdy ktoś je wypowie cicho -
od razu budzą przedziwne licho ...

To licho sprawia, że słońce grzeje,
choć środek nocy, chociaż deszcz leje,
sprawia, że komuś śmiać się zachciewa
(choć przecież właśnie miał się pogniewać),
komuś innemu kiełkują skrzydła,
nie straszą strasznie straszne straszydła,
pies merda dziko i skacze wzwyż,
kot z galanterią pozdrawia mysz ...

Jest kilka takich dźwięków i słów.

Więc, jeśli możesz, mów je, mów ... Mów.



Oraz dalszy ciąg zimowej fotorelacji :))




Uwielbiam Jej włosy ... ^^


Idąc za ciosem, kolejny wierszyk autorstwa genialnej Agnieszki Frączek, która jest dla mnie mistrzynią wprowadzania w trudny świat przeróżnych emocji.
Autorka w mistrzowski sposób kreśli przed młodym czytelnikiem kontury trudnych do zdefiniowania uczuć.
Ubiera w piękne słowa, otula ciepłem skojarzeń ...
A idealnym uzupełnieniem dla nich ... przepiękne ilustracje Iwony Całej.
Majstersztyk dziecięcej biblioteczki.


19 czerwca 2014

Znam taki sklepik ...


Znam taki sklepik ...

Znam taki sklepik, raczej niewielki,
w którym nie można kupić brukselki,
nie ma tam groszku, nie ma twarożku,
jaj ani lodów w chrupiącym rożku.

Znam taki sklepik, trzy kroki stąd,
gdzie można kupić kilogram świąt,
pół litra czasu (wolnego całkiem!),
paczkę niedzieli, ferii kobiałkę,
marynowaną od pracy przerwę
oraz wakacji wielką konserwę.

Znam taki sklepik ...
Pójść bym tam chciała ogromnie tak ... !
Lecz ciągle czasu mi na to brak.





















Post powyższy zalegał w komputerze od zimy. Zimowe to zdjęcia. I Młodsza na nich pół roku młodsza :) Post czekał aż powstanie bardziej udana oprawa graficzna. Nie doczekał się. Minęło tyle czasu, że dotarło do mnie w końcu iż taka oprawa nigdy nie powstanie, a i na powyższe zdjęcia wraz z upływem czasu patrzę bardziej łaskawym okiem. 
Przy ich sortowaniu powróciło uczucie nostalgii za czasem nieubłaganie upływającym, za czasem przeciekającym przez palce ...
Walnęło niczym obuchem uświadomienie sobie (kolejny raz !), że wciąż na coś czekam, wciąż za czymś gonię, marnując nasze tu i teraz ...
Niewiele tłumaczy mnie fakt, że warunki mało sprzyjające.
Są przecież sprawy ważne i mniej ważne ...
Tak łatwo się pogubić.

Więc choć teraz nie będę czekać z tą notką, z moimi myślami ...
Może komuś się one przydadzą, może oświetlą ciemną drogę i wskażą właściwy kierunek ...

Żal byłoby nie polecić tej cudownej książki, z której pochodzi mnóstwo naszych ulubionych wierszyków.
Co jeden to cieplejszy. Jak sam tytuł książki.*
Pewnie jeszcze niejeden tu zacytujemy. 
A powyższy mój najulubieńszy.
 Ponadczasowy.
Przesłanie wciąż niestety aktualne.
I tak do znudzenia ścigając się z czasem łapiemy nasze chwile.
Coraz marniejsze ochłapy.
Gdyby można było nakraść gdzieś wolnego czasu, wypchać nim kieszenie ...
Nie wahałabym się ni chwili.

***


* Agnieszka Frączek "A w moim domu ciepło, cieplutko ..." z najpiękniejszymi z najpiękniejszych ilustracjami autorstwa Iwony Całej to najdłużej przez nas przetrzymywana książka biblioteczna. Wstyd się przyznać ;) Wciąż pracujemy nad zdobyciem własnego egzemplarza.

11 czerwca 2014

Koncertowo

 Gdyby tylko ta energia mogła zostać ze mną na zawsze ...



Mniejsze Miasto rozhulało się imprezowo ostatnimi czasy.
Patrzę, nie poznaję, wyjść z podziwu nie mogę.
Uśmiech satysfakcji ani myśli zejść z mej twarzy. Można? Można! A że przed wyborami samorządowymi ... Się wytnie ;D Udam, że nie widzę związku żadnego.

Małe święto naszego miasta. Wśród wieeeeelu atrakcji na deser nie byle jaki koncert. Do Mniejszego Miasta zawitał Mesajah. Ehhh ... Jakem ujrzała plakat reklamujący wydarzenie, najpierw dowierzyć nie mogłam oczom moim, szczęściu memu, następnie gęsią skórką pokryło się me ciało. Sama  myśl o czekających mnie doznaniach dźwiękowo-wizualnych napawała mnie radością. Wizualizacja masowej imprezy reggae ruszyła w mojej głowie pełną parą.
(Koniec końców dzikich tłumów nie było. "To muzyka u nas niszowa." - rzekła ze zrozumieniem i znawstwem tematu ulubiona sąsiadka grubo po 50-tce, ta z drugiej strony ulicy, z najpiękniejszej przedwojennej kamienicy w  naszym mieście, tej widocznej na niektórych blogowych parapetowych zdjęciach. Reggae poległo w starciu z disco polo, na które następnego dnia przyszło morze ludzi :/ )

Wróćmy jednak do niszowej półki.

Przybył, dał z siebie wszystko (żadnego tam odbębnienia, bo publika nie taka!), rozsiał pozytywną aurę optymizmu (przemówił do "tłumu" mądrze i krzepiąco), a co niektóre niewiasty nawet oczarował  urokiem osobistym (a przynajmniej jedną taką ;) ...
I dalej ...
Rozbujane z pewną dozą nieśmiałości ciało moje ...
Bo nawiasem pisząc, troszkę staro czułam się wśród młodzieży zwartej z lewa, prawa, z każdej strony, z nieodłączną butlą piwa (tudzież innych trunków) dzierżoną w dłoni, petem w ustach, wcale nie z rzadka zataczającej się na boki, młodzieży skrywającej brak kultury osobistej pod płaszczykiem nonszalancji.

W taki oto sposób uświadomiłam sobie, iż są jednak pewne minusy upływającego czasu. Że młodość kole w oko! - taki oto starczy zmysł obserwujący przypałętał się nieproszony. Ale o tym może innym razem, gdyż do innych, równie ciekawych wniosków doszłam nabywając ostatnio nowe szaty.

Szybko więc przywołałam się do porządku, postanawiając niczym się nie zrażać, na pewne kwestie przymykając jedno oko (wszak licho nie śpi!). Co nie było nawet trudne - wszak wzrok już nie ten ... ;)
Nic to, Kamila! - dodałam sobie w duchu otuchy. Postanowiłam więcej nie skupiać swej uwagi na rażącej w oczy młodości i dziatki swe uprzednio odsunąwszy na odległość bezpieczną od żarzących się fajek i chybotliwych okazów, zajęłam się jakże przyjemną kontemplacją.
 I dalej ...
Radosne krzyki i piski do drapania w gardle. Bicie braw do piekących i mrowiących dłoni. Skoro tutejsza publika zajęte miała czym innym dłonie i gardła ;P , musiałam dawać z siebie wszystko (dziatwę swą również usilnie nagabując do rodzinnych wiwatów).
Do dopingu zagrzewał najlepiej sam zespół.
No bo bas dudniący w klacie! Gitarka basowa jak ta lala ... Klawisze. Perkusja majstersztyk. GE-NIAL-NY chórek. No i te piękne dredy!!!!!!!!!!!!
Żaden tam komar niestraszny przy takim akompaniamencie!

A najbardziej z całego koncertu w pamięć wrył się ... Poślubiony (!).
Zgarnął całe show wielkiej Star. Mesajah, musisz mu to wybaczyć. Sam rozumiesz. Działał w imię lepszego jutra.
Przyćmił samą gwiazdę wraz z zespołem, a nawet wraz z urodziwym i niezwykle uzdolnionym chórkiem. Czymże tak się zasłużył ... ???
A zaskoczył mnie pierwszy raz w TAKI sposób ...

Cały czas (odkąd się znamy! a będzie parę ładnych latek) miałam go za zdystansowanego, twardo stąpającego po ziemi, zawsze troszkę ponad wszystkimi, troszkę już starszego (ze skronią przyćmioną siwizną) jegomościa ... ;) Jakże się myliłam! Kamuflował się skubaniec jeden!
Okazuje się iż zupełnie nie znałam męża swego. Nie od tej strony przynajmniej.
A co się OKAZUJE drzemie w nim wcale NIE ODROBINA szaleństwa ^^ Zaskoczenie dekady - aż chciałoby się rzec.

W pewnym momencie, na bisach, na całe gardło wykrzyczał On tytuł piosenki, której Mesajah nie wykonał, a na którą bardzo czekałam Ja. Jego złotowłosa. Niepocieszona. Coraz to markotniejsza wraz z coraz to bliższym finałem koncertu.
Jakież były pobudki odkrycia tej jakże długo skrywanej drugiej twarzy  ... ?
Albo miał dość mego jęczenia i zapewne dobrze przypuszczał, że długo bym jeszcze w domowych pieleszach stękała mu nad uchem na temat nieodśpiewanego utworu ... , albo ... po prostu ... kocha ^^
No bo dla siebie by nie krzyczał przecie! 

W każdym bądź razie wszystko skończyło się szczęśliwie.
Podczas gdy ja trwałam w niemym zdumieniu, udając, że nie widzę tych wszystkich odwracających się w naszym kierunku twarzy, Poślubiony pstrykał sobie dalej zdjęcia niewzruszony.
Mesajah natomiast usłyszał jego nawoływanie (jakżeby inaczej!), uśmiechnął się, stwierdził że również ten utwór lubi, rozmarzonym głosem dodał, że dobre to były czasy, po czym ... zakończył koncert długo wyczekiwanym "Każdego dnia" :))) Znaaaacie. Jeśli by jednak nie, to KLIK













Doceń to! Doceń to!

Wasza
wciąż pozostająca pod wpływem pozytywnych wibracji muzyki reggae
Camilla
;)))


5 czerwca 2014

Home sweet home

Tytuł roboczy

"Kota nie ma - myszy harcują! (Czyli spowiedź czas zacząć ;)"

Niniejszy post powstał dzięki uprzejmości mojej szefowej, która to wybyła w świat z miejsca dowodzenia, a ja tym samym mogłam rozsiąść się wygodnie, z bezczelnym uśmiechem satysfakcji rozlanym na twarzy, przed klawiaturą z uprzednio pieczołowicie wymanicurowaną dłonią (Gdyby kto pytał kolor fuksja. Bardzo ładna! ;D ) i napisać do Was, jednych mniej, innych bardziej ;) stęsknionych.

(Niech Was nie zmyli ten jakże żartobliwy wstęp ... Im dalej w las, tym gęściej od wcale niewesołych myśli.)





Wciąż mnie tutaj tak mało, gdyż nijak nie mogę ogarnąć swojej rzeczywistości. W dzień będąc cały czas na wysokich obrotach, wieczorem nie mam siły na nic prócz wieczornej toalety. Książki (nawet te już lekko nadgryzione) leżą odłogiem, czekając na lepsze czasy. Zapomniałam już co to dobry film i każda inna forma relaksu. Najkrótsza chwila nudy to największy luksus.

Przeprowadzając się na stare śmieci (do domu rodzinnego), miałam roztaczane przed oczami cudowne wizje jak to będziemy się wspólnie z mymi rodzicami wspierać, pomagać sobie i będzie Nam tu jak u pana Boga za piecem. Peace, love and dosłownie dawno wyczekiwana sielanka. Obiecanki cacanki, a głupiemu radość. To jak wyglądają sprawy po upływie prawie roku od przeprowadzki, nijak ma się do tamtych obietnic. Ba! Mniej więcej już po tygodniu wspólnego mieszkania dotarło do mnie, że popełniłam życiowy błąd nic sobie nie robiąc z ludowego porzekadła, iż NIE WCHODZI SIĘ DWA RAZY DO TEJ SAMEJ RZEKI. A niejeden pukał się w czoło, odradzał ... Niejeden.

W pracy (szefowa to jednocześnie moja osobista rodzicielka) może faktycznie nie powinnam narzekać - choć nie mam taryfy ulgowej (a wręcz przeciwnie - bywa, że koń pociągowy, to przy mnie wakacje w Rio), to jednak można się dogadać. Chcę wolne - mam wolne. Spóźnię się - nikt  mi nic nie powie (przynajmniej nie prosto w oczy, bo już do ludzi to inna sprawa - ciekawe rzeczy rozgaduje się na temat własnego jakby nie było dziecka ...). Pomińmy jednak temat "obrabiania" mi tyłka z jakby nie było obcymi ... Nazwijmy sprawy po imieniu - przywykłam. Zawsze już będę tą czarną owcą. Są jednak gorsze strony powrotu na stare śmieci.
Bo we wspólnym "pomieszkiwaniu" gęsta atmosfera sztuczności ... Tu trudniej o ustępstwa. Choć patrząc wstecz, stwierdzam, że obecnie jest o niebo lepiej, w porównaniu z tym co było na początku. Wciąż jednak mało tej obiecywanej współpracy. Piękne obietnice gdzieś się rozpłynęły, zostawiając miejsce skumulowanym zwałom obowiązków zrzuconych na mnie. W myśl zasady dasz komuś palec, a on weźmie całą rękę, oczekiwania wobec mnie wciąż rosną, a błędne koło, które w ten sposób się tworzy osiąga coraz bardziej monstrualne rozmiary i zatacza  coraz większe kręgi. A niech tylko (ja Kopciuszek) coś zaniedbam (!). Z miejsca napływa fala pretensji, konflikty narastają, aż do czasu, gdy tama puści i polecą iskry. O ile stosunki z moim tatą (zwanym Dziadkiem) układają się z reguły łatwo, lekko i przyjemnie, o tyle z matką (zwaną przeze mnie, bardzo nieładnie zresztą,  Babką ;P) mam wiecznie pod górkę ...

I gdy tak dwoję się i troję, latam z wywalonym jęzorem, jedynie postronni dostrzegą jak niknę w oczach przypominając coraz bardziej wybiegowy "wieszak" prosto z Mediolanu. A to wszystko po to, by uniknąć choć co drugiej awantury. A że gubiąc po drodze siebie, swoje pragnienia, marzenia ...? Oj tam! Cele wyższe :/
No i poświęcam się pełną gębą. Zaniedbuję moje, Nasze sprawy, bloga i całą bliską sercu resztę. Jednocześnie wciąż marząc o zupełnym odłączeniu naszego pięterka. Już nawet z ust Dziewczyn zdarzyło się Nam usłyszeć, że by nastała sielanka należałoby tylko zamurować klatkę schodową (marzy nam się!) ;)))
Jednak póki co wspólnych płaszczyzn płaskich dużo, więc i problemów z tego wynikających tyle samo. Dzieje się.

Troszkę sama zapracowałam na rolę służącej. Troszkę jest tu winne moje dobre serduszko. Mimo wielu karczemnych awantur (o nic), mimo wielu bolesnych słów, których nigdy nie zapomnę ... dalej pomagałam, wyręczałam, dawałam z siebie wszystko nie dostając nic w zamian, i po to tylko by koniec końców i tak być tą najgorszą.
Wciąż bijąc się w pierś dalej brnę w to bagno, zamiast tupnąć raz a porządnie nóżką. Nie potrafię. Tak mnie wychowano. Należałoby chyba napisać wytresowano. Toksyczne rodzicielstwo jak malowane. Boję się strasznie, że przesiąkłam nim do szpiku kości. Bywa że przyglądam się sama sobie z boku wypatrując choćby śladowej ilości rodzicielskiego trującego jadu. To byłaby moja sromotna klęska.
Nie chcę być taka jak moja mama. I to smutne, że nie mam jej za co dziękować. Uświadomiłam to sobie niedawno.

I przykro mi, gdy widzę innych dziadków na spacerze z wnukami, na lodach, gdy słyszę, że jakiś dziadek czyta wnukowi książkę, gra z nim w szachy, prowadzi długie i mądre rozmowy o życiu ... Czuję ukłucie zazdrości gdy Poślubiony opowiada jak jego tato uczył go grać w szachy. Zresztą mamy TE szachy teraz w naszym domku. Ilekroć na nie spojrzę coś mnie w środku ściska. Niezapełniona luka, przejmujące uczucie pustki.
To nie moi rodzice. To inne wychowanie, inny świat. Może gdybym pokazała palcem, poprosiła ... Ale nie. Nie. To nic by nie dało. Jedynie nowe pole do konfliktu. Ale czego w sumie ja oczekuję ... ? Na co liczyłam? Myślałam, że w tym wielopokoleniowym domu nasze dzieci zaznają tego czego ja sama nigdy nie zaznałam ... ? W domu, w którym wiecznie liczyła się tylko praca, w którym nie było mowy o wspólnych rodzinnych wakacjach ... Byli jedynie wiecznie zapracowani rodzice i brak jakkolwiek wspólnie spędzonego czasu. Uboga jestem w takie wspomnienia.
Wiem, że to wszystko było po to, by niczego nam nie brakowało. I nie brakowało ... Niczego prócz widzialnej dla oczu dziecka troski i miłości.
I boli jak cholera, gdy teraz to właśnie Oni wypominają mi, że zamiast wziąć się do roboty ("Bo tyle jest do zrobienia.") , ZNÓW idę z dziewczynami na spacer/ na warsztaty plastyczne/czy proszę tu sobie wstawić każdą jedną rzecz niezwiązaną z pracą przez duże P. 
 A najgorsze jest to, że mimo iż wiem że postępuję właściwie, to nie potrafię pozbyć się irracjonalnych wyrzutów sumienia. Bo kuźwa kolejny raz nie wszyscy będą zadowoleni ... No, fuck! Po prostu fuck.
O naiwna ja!


Myślę i myślę nad plusami naszego wspólnego mieszkania ... Choćbym bardzo chciała nic tu nie nabazgrzę ... Chyba że popuszczę wodze rozbujałej fantazji.

Proszę się więc nie dziwić, że w głowie wciąż prowadzę alternatywne życie.
Błogie, sielskie życie daleko stąd ...


I to pod tym postem poproszę wszystkich mnie podczytujących o pozostawienie śladu. Już dawno chciałam Was o to prosić. 
Ciekawi mnie ilu Was tam tak naprawdę jest, po drugiej stronie monitora :)))
Zostawicie ślad? Imienny (Ci anonimowi)? Choćby bez komentowania tego co powyżej.

 ***

Kamila