15 kwietnia 2015

Kulinarna brawura

Kuchnia nie gryzie - przeczytała Górkowa matka w ulubionym sobotnim dodatku do GW* i jęła się zastanawiać jak to jest z tym jej podejściem do kuchennych wojaży.
Górkowa matka nie boi się kuchni. Kuchnia jej nie kąsa. Lubią się nawzajem.
Jednak Górkowa matka ma pewien problem.
Mianowicie cechuje ją pewna nieśmiałość do nowego w kuchni.
Wszak nie lubi niepewności żadnej i ciężko znosi wszelakie niespodzianki i sytuacje nieznane.
Nie jest tak, że Górkowa matka nie potrafi czy nie lubi pitrasić.
Nie jest też tak że swej wiedzy w tej materii nie poszerza.
Pomimo niechęci ponawia próby polubienia: sięga po nowinki, wertuje prasę kulinarną, ma kilka ulubionych adresów internetowych, radzi się także bardziej doświadczonych.
Ale faktem jest że najlepiej czuje się w utartych, dobrze jej znanych szlakach.
W kuchni lubi czuć się dobrze i pewnie.
Niejeden do dziś wspomina jakiś smak, którym go kiedy ugościła ...
Z cieszących się największą chlubą: "chińska patelnia" i krokiety z mięsem i pieczarkami.
Puszysty serniczek na kruchym spodzie z brzoskwinką, puchata baba piaskowa, torcik czekoladowy, naleśniki na maślance (czysta perfekcja!), spaghetti bolognese z dodatkiem zielonego groszku, chudziutki rosołek czy kwaskowy żurek z utopionym grzybkiem ...
Wieść o nich niesie się szerokim echem, a bywa że goście się smaków dopominają. 
Wszystkie zaś dzieci, cudze i własne, chwalą matki kotlety z piersi kurczaka, mielone ponoć najlepsze, czy rybę chrupką i sprężystą jak z mało której patelni (nawet Górkowa seniorka rodu pochwaliła i przekazała rybną pałeczkę na stałe, co jest najwyższym w tej kategorii, wręcz niemożliwym do osiągnięcia wyróżnieniem).
Można by tak jeszcze troszkę powymieniać.
Cóż jednak po tychże osiągnięciach  i chlubnych pochwałach ... ? Zamiast motywować sprawiają że co i rusz matka lubi spocząć na laurach, znów ten sam kotlecik ulepić, mając przy tym bezbrzeżną pewność, że wyjdzie smaczny i napełni puste brzuszki.

Nic tu nie wskórał również fakt ukończenia przez nią szkoły o profilu gastronomicznym. Szkoła wybrana przez rodziców (takie to były czasy, drogi młodu czytelniku ... ) nijak miała się do ówczesnych zainteresowań Górkowej matki. Więc i niechętnie zdobywała ona tę wiedzę. Ilość ściąg spisanych w ciągu tych (jakby nie  było patrząc z dalszej perspektywy) zmarnowanych lat zawstydziłaby niejednego zdolnego leniwca.
Z technikum owego matka wyniosła jeno jako takie z kuchnią obycie, przepastny zeszyt pełen wartościowych przepisów oraz przeświadczenie, że minęła się z powołaniem sze-ro-ko. Dobrze chociaż że w tej właśnie szkole natrafiła na polonistkę, która to pozwoliła Górkowej matce uwierzyć w jej potencjał i siły, i która to poradziła jej obrać inny kierunek kariery.

I pomimo takiej życia historii nie lubi matka błądzić kulinarnie, podróżować w głąb nowych smaków i pieszczoty podniebienia. 
Brak bowiem matce kulinarnej brawury.
Nim przyrządzi co nowego musi stosowną ilość razów przepis przestudiować i przetrawić. Po kilka razy obejrzeć filmik, na którym Pascal przyrządza prostą zapiekankę makaronową. Męczy ją okrutnie niewiedza każda i brak perfekcji w działaniu własnym. A jeszcze strach temu towarzyszy, lęk podszyty grubą warstwą niepewności o pewność nowego przedsięwzięcia (!).
Dziwi to Górkową matkę bardzo. Nie brakuje jej przecież kuchennej intuicji. Wie co czym można zastąpić i co z czym sklecić by smakowało jak należy. Zna tajemne sztuczki. Co kiedy i dlaczego. Praktyka jakże zacna.
SKĄD więc taki brak kuchennej ogłady i tej swobody działania w styczności z nowym...
Skąd niechęć do wprowadzania zmian, wdrażania spektakularnych nowości ... ?
Może po prostu chciejstwa jej brak, dobrej organizacji i kuchni wypełnionej blaskiem słońca, takiej z której to nie chce się wychodzić ...
I dlatego to od lat ten sam przepis na TE ulubione kruche ciasteczka, który w rzeczywistości jest przepisem na pierożki z jabłkami ... Z przepastnego zeszytu z niechlubnej szkoły. Bo lepsze szybkie i sprawdzone niźli nowe i nieznane, by czasu na błądzenie nie marnotrawić.


 



Nie mogła się matka zdecydować które zdjęcie najlepsze.


*Wysokie Obcasy Gazeta Wyborcza

8 komentarzy:

  1. o, proszę, też popełniłam tekst parakulinarny, ale w zupełnie innym tonie. ja wręcz przeciwnie, intuicyjnie podchodzę do kuchni, wymyślam, mieszam, poznaję nowe, zapominam, dodaję swoich pięć groszy. i tylko przy pieczeniu ciast staram się trzymać przepisów, bo to czysta chemia, a do niej nigdy wielkiej smykałki nie miałam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja kieruję się w kuchni intuicją. Zmieniam przepisy wedle swego smaku, kombinuję, zwykle coś od siebie dorzucam.
      Niepewnie czuję się jeno w nowym nieznanym, gdy trza sztywno trzymać się przepisu. Mój perfekcjonizm daje mi się wtedy we znaki i lepiej nie wchodzić mi między gary.
      Nie lubię kluczyć gdy mało czasu. Jestem zbyt szybka i męczy mnie wszelka powolność, a każda niewiedza spowalnia moje kocie ruchy ;)
      Do ciast mam zdecydowanie większą cierpliwość :)

      Usuń
  2. jakże bliski mym zainteresowaniom post! kuchnia! lubię kocham uwielbiam zresztą wiesz:)
    choć mam fazy gotowców i totalnego blee. a lodówkę otwieram po mleko do kawy tylko i jedynie. i marzę aby ktoś dla mnie ugotował..
    rozumiem Cię kochana doskonale, obawy i utarte dobre ścieżki, ale u mnie ciut odwrotnie, choć czasem mnie to męczy, ułańska fantazja i pogubienie w tym wszystkim M. ;)
    ale szczerze powiem marzy mi się poznać te tajniki Twych ulubieńców i pewniaków, zdradzisz kiedyś? choć jeden przepis w miesiącu? dla joanny plis plis :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś jednym z wspomnianych adresów kulinarnych, kopalnią świetnych i pewnych przepisów :)
      I moje kulinaria przechodzą przez różne fazy - od całej niedzieli spędzonej w kuchni po totalny bunt w postaci pizzy zamawianej kilka dni z rzędu. Obecnie na przykład wręcz odwrotnie i jakby na przekór temu co powyżej napisałam, rzuciłam się na nowe(!). Codziennie sięgam po nowy przepis. I jeszcze z jakim spektakularnym skutkiem!
      Nawet i by się chciało wówczas przepisem tu podzielić, tylko że jakoś żarcia nie potrafię ładnie obfotografować :/ Kompletnie nie mam do tego cierpliwości. Choć na żywo jadło kipi feerią wiosennych barw i na sam widok aż dostaje się ślinotoku, to w obiektywie aparatu wygląda mdło i nieświeżo. Nie to co u Ciebie ... Ale spróbuję.
      Dla Joanny wszystko ;))

      Usuń
  3. Nie zaprosiłaś na ciasteczka. Zapamiętam to sobie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musisz wiedzieć, że choć ciasteczka robię zawsze z potrojonej porcji, to znikają w tak zastraszającym tempie, że często sama nie zdążę się nimi uraczyć.
      Ale spokojnie, często u nas goszczą. Obiecuję, że następnym razem się załapiesz :)

      Usuń
  4. a myślałam,że tylko ja taka nieśmiała jestem :)
    do dziś pamiętam wpadkę z moim pierwszym tortem urodzinowym dla Walentego...wyszedł mi za słony...upsss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I mnie od razu raźniej ;)
      Ja z kolei wczoraj zbytnio wysuszyłam (w piekarniku) schabik. Wsunęłam go tam dosłownie na chwilkę (by doszedł i nie był surowy w środku), po czym nie wiedzieć kiedy z tej chwilki zrobiło się dobre pół godzinki. Zbyt długie pół godzinki ;/
      A zapowiadał się obiecująco! Calutką noc moczył się w przyprawach i rozkłóconym jajku ...
      I tak wyszedł smaczny, ale nie tak jak było w zamyśle.

      Usuń