Mało mnie tutaj. Tak długiej przerwy w pisaniu jeszcze nie miałam. Ale ciężki coś ten mój maj. Albo go sobie "wykrakałam", albo po prostu czułam po kościach, że coś się święci ... Wiele się dzieje. Głównie nie po mojej myśli. Dni znów przeciekają przez palce. Pędzą jak szalone w nieodpowiednim kierunku. Czuję się jak w pędzącym pociągu, z którego mimo sprzecznych uczuć nie potrafię wysiąść. Za bardzo rozpędzony przeraża mnie do tego stopnia, że brakuje mi powietrza w płucach i zapominam która stacja jest celem mej podróży.
Nie wiem jak i kiedy minęły ostatnie dni. Całą moją tutejszą nieobecność zamknęłabym w jednym dniu. Bo mam wrażenie, że tylko tyle czasu minęło od mojej ostatniej notki. Prawda jest jednak inna. Przeraża mnie tempo upływającego czasu i tego wszystkiego co się na niego składa. Nie jestem typem nastawionym na akord. Źle mi z tym. Najgorsze jest to, że to dopiero początek ... Mam poczucie tykającej bomby zegarowej. Nie wiem ile jeszcze czasu zostało do wybuchu. Nie wiem dokąd mnie to wszystko zaprowadzi.
Jeszcze nie tak dawno na pytanie czego się boję, mogłam udzielić bardzo krótkiej odpowiedzi. Teraz lista strachów jest o wiele dłuższa. Wszystko podszyte jest irracjonalnym strachem. Nawet oddając się ulubionej czynności (czytając) odczuwam wewnętrzny niepokój. Nie potrafię się wyłączyć i nie myśleć o tym co złe. Ale nie te sprawy są teraz istotne.
Nie wiem jak i kiedy minęły ostatnie dni. Całą moją tutejszą nieobecność zamknęłabym w jednym dniu. Bo mam wrażenie, że tylko tyle czasu minęło od mojej ostatniej notki. Prawda jest jednak inna. Przeraża mnie tempo upływającego czasu i tego wszystkiego co się na niego składa. Nie jestem typem nastawionym na akord. Źle mi z tym. Najgorsze jest to, że to dopiero początek ... Mam poczucie tykającej bomby zegarowej. Nie wiem ile jeszcze czasu zostało do wybuchu. Nie wiem dokąd mnie to wszystko zaprowadzi.
Jeszcze nie tak dawno na pytanie czego się boję, mogłam udzielić bardzo krótkiej odpowiedzi. Teraz lista strachów jest o wiele dłuższa. Wszystko podszyte jest irracjonalnym strachem. Nawet oddając się ulubionej czynności (czytając) odczuwam wewnętrzny niepokój. Nie potrafię się wyłączyć i nie myśleć o tym co złe. Ale nie te sprawy są teraz istotne.
Maj. Komunia św. Starszej. I wyczekiwane emocjonalne poruszenie. Jest stres. Powiedziałabym że nawet dość spory. Obiecywałam sobie, że podejdę do tematu "na luzaka", ale nie da się ... No nie da. Dopóki mało w tym wszystkim uczestniczyłam, dopóty było znośnie. Ale zaczął się ostatni tydzień przygotowań, generalne próby w kościele i podniosła atmosfera im towarzysząca, nacisk otoczenia i jego ciągłe pytania o organizacyjne konkrety, pierwsza spowiedź Starszej i towarzyszący jej strach:
- Nie bój się spowiedzi. Przecież Ty nigdy niczego się nie boisz. - uspokajam przejętą i wystraszoną Starszą.
- Coś Ty! Przecież ja wszystkiego się boję. - odpowiada poważnie ze smutkiem w głosie Starsza Siostra.
- Jakoś nie zauważyłam. - próbuję podnieść ją na duchu i ratować sytuację chwytając się po omacku ostatniej deski ratunku - kłamstwa.
- To chyba powinnaś iść do okulisty. - puentuje troszkę siląc się na żart chichocząca i przejęta sytuacją Starsza Siostra :)
Wbrew naszej woli udzielił się nam ogólnie panujący nastrój. Nerwowa atmosfera nikomu nie służy. Otoczenie dokłada swoje "trzy grosze". A my przecież pragniemy skupić się na innej stronie wydarzenia. Mam ochotę wykrzyczeć im wszystkim w twarz - NIE ROZPRASZAJCIE NAS TERAZ!
I walczę. I z jednego się cieszę. Jedno mi się udaje. Mimo wszystko cały czas skupiam się na tym co ważne ... Myślę, że idzie mi nieźle. A sprawy przyziemne ... ? Nie dopinam wszystkiego na perfekcyjny guzik. Ma być dobrze. Nie idealnie. To ma być Jej dzień. Nie nasz, nie przybyłych gości. I będzie tak jak chce Ona. Odpuściłam sobie, jej, i wyszło nam to na zdrowie. Nawet wbrew sobie machnęłam ręką na sprawę komunijnych bucików i pozwoliłam Jej dokonać prawie samodzielnego wyboru ;) A reszta to już przecież bułka z masłem ;) Byleby nie rozmazać niedzielnego makijażu nieuniknionym wzruszeniem ;)
Wbrew naszej woli udzielił się nam ogólnie panujący nastrój. Nerwowa atmosfera nikomu nie służy. Otoczenie dokłada swoje "trzy grosze". A my przecież pragniemy skupić się na innej stronie wydarzenia. Mam ochotę wykrzyczeć im wszystkim w twarz - NIE ROZPRASZAJCIE NAS TERAZ!
I walczę. I z jednego się cieszę. Jedno mi się udaje. Mimo wszystko cały czas skupiam się na tym co ważne ... Myślę, że idzie mi nieźle. A sprawy przyziemne ... ? Nie dopinam wszystkiego na perfekcyjny guzik. Ma być dobrze. Nie idealnie. To ma być Jej dzień. Nie nasz, nie przybyłych gości. I będzie tak jak chce Ona. Odpuściłam sobie, jej, i wyszło nam to na zdrowie. Nawet wbrew sobie machnęłam ręką na sprawę komunijnych bucików i pozwoliłam Jej dokonać prawie samodzielnego wyboru ;) A reszta to już przecież bułka z masłem ;) Byleby nie rozmazać niedzielnego makijażu nieuniknionym wzruszeniem ;)
źródło |
"Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego." (Łk 10,38-42).
OdpowiedzUsuńNic nie zależy od nas, naprawdę NIC. Możemy starać się z całych sił i z całych sił się wszystkiego bać, a i tak będzie to, co musi być. I jakkolwiek to niewiarygodne. To "coś" zwykle okazuje się dla nas najlepsze w danej chwili. Trzymam za Ciebie kciuki bo sama wiem jak to jest czuć ciągły lęk i sama dobrze wiem jak ciężko o wypracowanie podejścia ...trochę odpuszczam. Buziaki:*
PIĘKNIE Ci dziękuję za te PIĘKNE słowa otuchy. Musiało minąć trochę czasu, bym mogła zebrać się w sobie i odpisać na nie. A mój strach musiał nieco odpuścić, bym mogła dostrzec nadzieję bijącą od każdego Twojego słowa. Wzruszyłam się i ... trochę odpuszczam :)
UsuńDziękuję Kochana :*
:*
UsuńKochana-przechodziłam to 3 lata temu, przyjęcie zorganizowałam w domu, na 24 osoby z dziećmi, chciałam żeby było kameralnie- tylko najbliżsi.Do tego zaangażowałam się w sprzątanie kościoła,kupno kwiatów i przybranie nimi kościoła. Nie chciałam jak inni rodzice -przyjść z torebeczką na gotowe a potem krytykować. Uważałam, że angażując się będę głębiej przezywać całą uroczystość, tym bardziej że nie będę miała okazji tego powtórzyć bo mam tylko jedno dziecko. Poniekąd się udało, trzeba było trochę przemeblować mieszkanie żeby wszystko pomieścić, mąż dodatkowo w sobotę przed komunią pojechał na jakiś ważny mecz do Poznania, wrócił koło północy i do późna "ubieraliśmy" salon. Wszystko przebiegło sprawnie tylko pogoda nie dopisała. Trzymam kciuki, będzie dobrze. I wracaj na bloga :) buziaki
OdpowiedzUsuńI u nas udało się wszystko oprócz pogody :) Było szaro, ponuro i deszczowo - czyli z parasolką w ręku :/
UsuńNa tak ambitne angażowanie się w sprawy komunijne nie pozwalała mi praca. Ale dałam z siebie ile mogłam. Zresztą w tych kwestiach nie musiałam zbytnio się "wychylać", trafiłam na chętną do współpracy grupę rodziców :) Dzięki temu mogłam skupić się na wspieraniu Starszej :)) Całą uroczystość przeżywałam dogłębnie (do łez) już w czasie prób. Wzruszam się z prędkością światła, więc możesz sobie wyobrazić ile namachałam się rzęsami, żeby zatrzymać potok łez towarzyszący wielu podniosłym przemowom, wzruszającym deklamacjom i dziecięcym śpiewom :) Że nie wspomnę o widoku Starszej w albie przyjmującej Komunię św.
Wszystko pięknie wyszło ^^ Choć prezenty niestety nie były dla Starszej najmniej istotne ;) , to widziałam jak cieszy się z tego ważnego dnia również od innej strony. Przyjęcie - kameralnie i uroczyście, ale bez zbędnego nadęcia :) Jestem w pełni usatysfakcjonowana, Ona również, więc powtórki z rozrywki z Młodszą nie obawiam się zupełnie. Choć biedulka naoglądała się zestresowanej spowiedzią św. starszej siostry i teraz co drugi dzień pyta, "kiedy będzie miała swoją komunię i czy będzie musiała iść do spowiedzi, bo ona nie chce" ;) Ach! Te dzieci ;) Chciałoby się mieć te problemy ... ;) Choć dla nich są one równie nie do przejścia jak te nasze.
Na bloga niestety zostaje coraz mniej czasu. Ale nie zniknę stąd. Spokojnie :) Za bardzo wsiąkłam w blogosferę ;)))
Dzięki :*
Ja to przerabiałam w zeszłym tygodniu, ale już po. Wszystko poszło fajnie i nawet spowiedź przeżyłam :)
OdpowiedzUsuńSpowiedź to zawsze traumatyczne przeżycie dla mnie :/ Choć nigdy nie powiem tego na głos przy moich córkach. Ale przeżyłam i ja :)
UsuńMój maj też jest do dupy i jeszcze dużo czasu upłynie zanim będzie dobrze. Mam ochotę zniknąć 8(
OdpowiedzUsuńA co do komunii - cieszę się, że jeszcze nie muszę sobie nią głowy zawracać.
Trzymaj się i powodzenia.
Maj nadal do bani ... Szkoda słów. Nie mogę się doczekać jego końca. Może czerwiec będzie choć ciut łaskawszy, przyjemniejszy i mniej obfity w przykre niespodzianki?
UsuńA komunia - nie taki diabeł straszny jak go malują ..., choć to przysłowie jest tu chyba nie na miejscu ;)
Dziękuję.
Dla mnie temat horror. Nie wiem jak to będzie z Komunią u nas, ale samo słowo wywołuje u mnie agresję... Ze względu na tych tępych dorosłych, którzy zrobili z tego święta... To co zrobili... Nie chcę, aby mój syn uczestniczył w tym w takij formie jaka obecnie jest powszechna. Życzę Wam spokoju i siły (alez to paranoja), abyście przezyli ten dzień na swój (mądry) sposób. Ściskam. Blogiem się nie przejmuj, ostatnio wiele osób tak ma. Pamiętam o Tobie, wrócisz jak będziesz gotowa :-):-*
OdpowiedzUsuńTo co dorośli zrobili z tego święta woła o pomstę do nieba :/ i jednocześnie sprawia, że niejednemu włos się jeży ze strachu czy podoła ogólnie panującym "normom" ... Taki kierunek myślenia nie sprzyja duchowym uniesieniom. Chore czasy. Nie nadążam. Samo-nakręcająca się spirala przybiera coraz bardziej przerażającą formę. Nawet jeśli rodzic chciałby się zbuntować i ułożyć nietypowy schemat tego dnia, to nacisk otoczenia jest tak duży, że problem rośnie w siłę.
UsuńDzięki Ci kochana. Miło, że pamiętasz :))) i :*****
"Mam poczucie tykającej bomby zegarowej. Nie wiem ile jeszcze czasu zostało do wybuchu"
OdpowiedzUsuńpodpisuje się pod tym
Niezbyt przyjemne okoliczności do współodczuwania.
UsuńOby udało się nam rozbroić tę bombę i oby słońce wyszło zza ciemnych chmur jak najszybciej ^^
Powodzenia Singielko!
Dasz radę, tylko nie wymiękaj. Pozwól nadejść nawet jak zbliża się coś na co nie czekasz-wszystko zależy od podejścia ;)
OdpowiedzUsuńWymiękłam już dawno temu. Przeszłam przez fazę zwątpienia, żalu i złości, bezsensu, obojętności, by zobaczyć nikłe światełko w tunelu, które ledwo co się tli. Widzę nadzieję, ale tak trudno uwierzyć, że jakoś będzie ... A o dobre podejście najtrudniej. Nie potrafię go w sobie wypracować. A samo jakoś nie przychodzi ;)
UsuńDziękuję :)
Powodzenia! Dacie radę - to ważny dzień i dla małych i dla tych starszych :) Ważne by nie utracić najważniejszego sensu tego dnia - bo nie o gości, prezenty, czy idealne przyjecie przecież tu chodzi :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i trzymam kciuki!
Najważniejszy sens został zachowany ^^ Najmilsze wspomnienia z tego dnia, to właśnie te sprzed ołtarza. Choć nie jestem jakąś strasznie religijną osobą (ciekawe czy spotka mnie tu za to lincz? ;)) , to przeżyłam ten sakrament bardzo głęboko. I wydaje mi się, że dopiero teraz, mając własną rodzinę, widzę sens Tego Wszystkiego.
UsuńDziękuję! I ściskam mocno :)
będzie cudnie, rozmazac się na komunii....kobiece...oby nie przez faceta :)))
OdpowiedzUsuńCudem udało mi się nie rozmazać :) Ale wcale nie znaczy to, że nie popłynęła żadna łezka ... ;) Bo popłynęła. I to nie jedna. Wzruszających momentów było całe mnóstwo ^^
UsuńA płakać przez faceta ... Obiecałam sobie już nigdy więcej tego nie robić! Obym wytrwała w tym gorącym postanowieniu poprawy :) I oby los był dla mnie łaskawy i nie kusił zbyt często i natarczywie :)))
Buźka!