Niechaj nikogo nie zmyli ten jakże przyjemny obrazek.
Nowe lektury jedynie gromadzę, poddaję krótkiej kontemplacji, po czym odkładam na i tak już zapchany regał, gdzie nowości coraz tłumniej czekają na spokojniejsze czasy (czyli kiedy ... ? no kiedy?!!).
Czas, czas ... Wciąż na tyle rzeczy go brak.
Pochmurne niebo i niskie temperatury wybudziły dotąd smacznie śpiącą nostalgię.
Wywołały skądś zapomniany syndrom dnia świstaka.
Jakiś czas temu polazł gdzieś, znikł na dość długi jak na jego zwyczaje okres, a teraz znów się przypałętał.
A tak dobrze mi było w pojedynkę ...
Więc znów odczuwalny bezsens powtarzalności dnia codziennego.
Męczące podobieństwo tygodni całych rozpędzonych na podobieństwo huczącej petardy.
Tygodnie sunące po kalendarzu w turbo-przyspieszeniu szalonym.
Troski dnia codziennego znów okradają twarz z uśmiechu. Skutecznie pozbawiają różowych okularów. Mgłą pokryły nauki "bereta" (Regina Brett).
Nie jest łatwo w porę rozłożyć ochronny parasol.
Trudno przewidzieć z której strony nadejdzie burza żalu czy deszcz pesymizmu.
By złą energią nie karmić siebie i innych przemieniam ją szybko w krystalicznie czyste okna.
Tylko tak umiem pozbyć się tego co złe.
Jednak gubię przy tym swój kompas i tracę orientację co do tego co w życiu ważne, a co mniej ważne.
Ja wciąż jednakowo wyeksploatowana, zasypiająca prawie że w opakowaniu, coraz bardziej nerwowa i płaczliwa.
Hormony i spółka. Z naciskiem na spółka.
Ciężko sprostać oczekiwaniom wszystkich dookoła, a najtrudniej swym własnym.
Na wszystkich płaszczyznach.
Bez wyjątku.
Począwszy od tych najbardziej prozaicznych.
Byle odchylenie od normy pozbawia gruntu pod nogami.
Gdybym tak mogła beztrosko i prosto z serca zaśpiewać z Natalią ...
Tylko jest jeden problem.
Ja lubię sprzątać.
Dla siebie. Dla innych (nie mylić z za innych).
Co nie znaczy że czasem nie zaklnę przy tym soczyście i co nie zwalnia mnie ze statusu niewolnicy porządku*.
Bo owszem, sprzątam nawet gdy na samą myśl o tym dostaję skrętu kiszki.
A chciałabym czasem uwolnić się od tego.
I wkurza mnie gdy to bierze nade mną górę.
Ostro we znaki daje się pragnienie uszczęśliwienia wszystkich oraz nabyty perfekcjonizm, potrzeba czystej podłogi, idealnie rozwieszonego prania (to ta najbardziej złośliwa odmiana perfekcjonizmu - tylko ja zrobię to dobrze - gdy zdarzy się że po prostu muszę (! ) po Poślubionym cały proces poprawić, silniejsze to ode mnie, choć zdaję sobie sprawę że to niedorzeczne, to wprost kłują w oczy nierówno przypięte klamerki i krzywo wiszące galoty ;), potrzeba czystych szaf i równo poskładanych ubrań, gładko rozłożonych narzut i strzepniętych poduszek, idealnie okrągłych kotletów, kakao serwowanego tylko w odpowiedniej temperaturze ...
Gdyby tak zamienić je na potrzebę idealnie przeczytanej bajki (na wymarciu, wstyd się przyznać ), klas równo wyrysowanych kredą na chodniku, potrzebę idealnych podskoków na skakance, gładko rozłożonej talii kart, tak samo pięknie gładko pomalowanych paznokci (każdy koniecznie w innym kolorze), idealnie okrągłych kulek z modeliny nawleczonych na kolorowy sznurek, humorków strzepniętych lekką ręką z przygarbionych ramion ...
Gdyby tak uwolnić się od wszystkich krępujących mnie kajdan.
Gdyby odnaleźć własną drogę ... Tak jak bohaterowie "Księgarenki..." ... Nie dusić się już dłużej w tłustym sosie kiepskich decyzji.
Priorytety nie zawsze układają się w głowie należycie.
A wtedy wyrzuty sumienia zawstydzają i wiercą dziurę w głowie.
Dobrze że mam ludzi od odciągania od przyziemnych i nieważnych spraw. Od wyciągania na spacer, na basen, ludzi od wesołego upomnienia "Masz dziś nie sprzątać! Masz odpocząć!" :) , ludzi wpadających w odwiedziny znienacka z kawałkiem pysznego domowego ciasta, ludzi od zagubionego kompasu ...
I najważniejsze że mam Je, dwie ukochane ...
A dziś znów piątek :)
Nagramy kolejnego "Harrego Pottera" (jak w każdy wakacyjny piątek - dziś moja ulubiona część "Czara ognia"), zrobimy idealnie słony popcorn i nasolimy nim na prześcieradle. Równiutko :) (Poślubiony znów będzie się wściekać o okruszki.) Może nawet wypijemy to idealnie zimne kakao. Bleee...
Listę TRÓJKI odsłucham gdzieś w międzyczasie. Pewnie znów na raty. Nieuważnie. Nie szkodzi. Są inne ważne sprawy.
A na deser ostatni odcinek pierwszej serii "Broadchurch". Zarywając kolejną noc. Bo warto. (Dziś do trzeciej nad ranem oglądałam odcinek po odcinku. Trzyma w napięciu. Polecam gorąco!).
*co wcale nie znaczy, że w moim domu wszystko lśni i błyszczy (!).
A czy cos się stanie, jesli to pranie nie będzie rowniutnko rozwieszone? Powies raz byle jak, ale szybko i zamiast tego usiądź sobie z książką. Od balaganu jeszcze nikt nie umarł, a z przemęczenia, tak.
OdpowiedzUsuńDla świata zaprzestanie tych czynności nic by nie zmieniło. Jednak dla mnie to już owszem.
UsuńNa mnie gorzej od przemęczenia działa właśnie ten bałagan i frustracja z niedobrze wykonanego zadania.
Nie potrafię inaczej - to jest silniejsze ode mnie. To już odruchy bezwarunkowe, bezwiednie wykonywane bez udziału moich myśli.
Albo coś robię na 100%, albo się za to nie biorę wcale.
Na dłuższą metę staje się to naprawdę uciążliwe i próbuję z tym walczyć.
Jednak nieodpowiednio rozwieszona koszulka nosząca na sobie ślady odciśniętych klamerek - zgroza! ;)
Broadchurch oglądałam z zapartym tchem, zarywając kilka nocy, dwa lub trzy lata temu. Obejrzyj Homeland. To dopiero jest napięcie, choć Broadchurch porusza okrutny temat, to Homeland chyba jednak bardziej wciąga, mniej zdumiewa i mocniej straszy.
OdpowiedzUsuńBuziaki!!!!
Ps. Dobrze byłoby nic nie musieć a wszystko móc, prawda?
Homeland gdzieś tam mi mignął swojego czasu. Nie zwróciłam na niego większej uwagi, bo ja generalnie "nieserialowa" jestem.
UsuńO Broadchurch przeczytałam w dodatku do GW i zaiskrzyło.
Średnio lubię się bać, ale zerknę uważniej na Twoje polecenie. Wszak jak Ty polecasz, to na pewno warto :)
P.S. Mogę musieć. Lubię taki sposób organizacji i porządku mojego świata. bardziej boli ta niemoc właśnie. Najbardziej chciałabym móc więcej ... Oj tak! :))