5 czerwca 2014

Home sweet home

Tytuł roboczy

"Kota nie ma - myszy harcują! (Czyli spowiedź czas zacząć ;)"

Niniejszy post powstał dzięki uprzejmości mojej szefowej, która to wybyła w świat z miejsca dowodzenia, a ja tym samym mogłam rozsiąść się wygodnie, z bezczelnym uśmiechem satysfakcji rozlanym na twarzy, przed klawiaturą z uprzednio pieczołowicie wymanicurowaną dłonią (Gdyby kto pytał kolor fuksja. Bardzo ładna! ;D ) i napisać do Was, jednych mniej, innych bardziej ;) stęsknionych.

(Niech Was nie zmyli ten jakże żartobliwy wstęp ... Im dalej w las, tym gęściej od wcale niewesołych myśli.)





Wciąż mnie tutaj tak mało, gdyż nijak nie mogę ogarnąć swojej rzeczywistości. W dzień będąc cały czas na wysokich obrotach, wieczorem nie mam siły na nic prócz wieczornej toalety. Książki (nawet te już lekko nadgryzione) leżą odłogiem, czekając na lepsze czasy. Zapomniałam już co to dobry film i każda inna forma relaksu. Najkrótsza chwila nudy to największy luksus.

Przeprowadzając się na stare śmieci (do domu rodzinnego), miałam roztaczane przed oczami cudowne wizje jak to będziemy się wspólnie z mymi rodzicami wspierać, pomagać sobie i będzie Nam tu jak u pana Boga za piecem. Peace, love and dosłownie dawno wyczekiwana sielanka. Obiecanki cacanki, a głupiemu radość. To jak wyglądają sprawy po upływie prawie roku od przeprowadzki, nijak ma się do tamtych obietnic. Ba! Mniej więcej już po tygodniu wspólnego mieszkania dotarło do mnie, że popełniłam życiowy błąd nic sobie nie robiąc z ludowego porzekadła, iż NIE WCHODZI SIĘ DWA RAZY DO TEJ SAMEJ RZEKI. A niejeden pukał się w czoło, odradzał ... Niejeden.

W pracy (szefowa to jednocześnie moja osobista rodzicielka) może faktycznie nie powinnam narzekać - choć nie mam taryfy ulgowej (a wręcz przeciwnie - bywa, że koń pociągowy, to przy mnie wakacje w Rio), to jednak można się dogadać. Chcę wolne - mam wolne. Spóźnię się - nikt  mi nic nie powie (przynajmniej nie prosto w oczy, bo już do ludzi to inna sprawa - ciekawe rzeczy rozgaduje się na temat własnego jakby nie było dziecka ...). Pomińmy jednak temat "obrabiania" mi tyłka z jakby nie było obcymi ... Nazwijmy sprawy po imieniu - przywykłam. Zawsze już będę tą czarną owcą. Są jednak gorsze strony powrotu na stare śmieci.
Bo we wspólnym "pomieszkiwaniu" gęsta atmosfera sztuczności ... Tu trudniej o ustępstwa. Choć patrząc wstecz, stwierdzam, że obecnie jest o niebo lepiej, w porównaniu z tym co było na początku. Wciąż jednak mało tej obiecywanej współpracy. Piękne obietnice gdzieś się rozpłynęły, zostawiając miejsce skumulowanym zwałom obowiązków zrzuconych na mnie. W myśl zasady dasz komuś palec, a on weźmie całą rękę, oczekiwania wobec mnie wciąż rosną, a błędne koło, które w ten sposób się tworzy osiąga coraz bardziej monstrualne rozmiary i zatacza  coraz większe kręgi. A niech tylko (ja Kopciuszek) coś zaniedbam (!). Z miejsca napływa fala pretensji, konflikty narastają, aż do czasu, gdy tama puści i polecą iskry. O ile stosunki z moim tatą (zwanym Dziadkiem) układają się z reguły łatwo, lekko i przyjemnie, o tyle z matką (zwaną przeze mnie, bardzo nieładnie zresztą,  Babką ;P) mam wiecznie pod górkę ...

I gdy tak dwoję się i troję, latam z wywalonym jęzorem, jedynie postronni dostrzegą jak niknę w oczach przypominając coraz bardziej wybiegowy "wieszak" prosto z Mediolanu. A to wszystko po to, by uniknąć choć co drugiej awantury. A że gubiąc po drodze siebie, swoje pragnienia, marzenia ...? Oj tam! Cele wyższe :/
No i poświęcam się pełną gębą. Zaniedbuję moje, Nasze sprawy, bloga i całą bliską sercu resztę. Jednocześnie wciąż marząc o zupełnym odłączeniu naszego pięterka. Już nawet z ust Dziewczyn zdarzyło się Nam usłyszeć, że by nastała sielanka należałoby tylko zamurować klatkę schodową (marzy nam się!) ;)))
Jednak póki co wspólnych płaszczyzn płaskich dużo, więc i problemów z tego wynikających tyle samo. Dzieje się.

Troszkę sama zapracowałam na rolę służącej. Troszkę jest tu winne moje dobre serduszko. Mimo wielu karczemnych awantur (o nic), mimo wielu bolesnych słów, których nigdy nie zapomnę ... dalej pomagałam, wyręczałam, dawałam z siebie wszystko nie dostając nic w zamian, i po to tylko by koniec końców i tak być tą najgorszą.
Wciąż bijąc się w pierś dalej brnę w to bagno, zamiast tupnąć raz a porządnie nóżką. Nie potrafię. Tak mnie wychowano. Należałoby chyba napisać wytresowano. Toksyczne rodzicielstwo jak malowane. Boję się strasznie, że przesiąkłam nim do szpiku kości. Bywa że przyglądam się sama sobie z boku wypatrując choćby śladowej ilości rodzicielskiego trującego jadu. To byłaby moja sromotna klęska.
Nie chcę być taka jak moja mama. I to smutne, że nie mam jej za co dziękować. Uświadomiłam to sobie niedawno.

I przykro mi, gdy widzę innych dziadków na spacerze z wnukami, na lodach, gdy słyszę, że jakiś dziadek czyta wnukowi książkę, gra z nim w szachy, prowadzi długie i mądre rozmowy o życiu ... Czuję ukłucie zazdrości gdy Poślubiony opowiada jak jego tato uczył go grać w szachy. Zresztą mamy TE szachy teraz w naszym domku. Ilekroć na nie spojrzę coś mnie w środku ściska. Niezapełniona luka, przejmujące uczucie pustki.
To nie moi rodzice. To inne wychowanie, inny świat. Może gdybym pokazała palcem, poprosiła ... Ale nie. Nie. To nic by nie dało. Jedynie nowe pole do konfliktu. Ale czego w sumie ja oczekuję ... ? Na co liczyłam? Myślałam, że w tym wielopokoleniowym domu nasze dzieci zaznają tego czego ja sama nigdy nie zaznałam ... ? W domu, w którym wiecznie liczyła się tylko praca, w którym nie było mowy o wspólnych rodzinnych wakacjach ... Byli jedynie wiecznie zapracowani rodzice i brak jakkolwiek wspólnie spędzonego czasu. Uboga jestem w takie wspomnienia.
Wiem, że to wszystko było po to, by niczego nam nie brakowało. I nie brakowało ... Niczego prócz widzialnej dla oczu dziecka troski i miłości.
I boli jak cholera, gdy teraz to właśnie Oni wypominają mi, że zamiast wziąć się do roboty ("Bo tyle jest do zrobienia.") , ZNÓW idę z dziewczynami na spacer/ na warsztaty plastyczne/czy proszę tu sobie wstawić każdą jedną rzecz niezwiązaną z pracą przez duże P. 
 A najgorsze jest to, że mimo iż wiem że postępuję właściwie, to nie potrafię pozbyć się irracjonalnych wyrzutów sumienia. Bo kuźwa kolejny raz nie wszyscy będą zadowoleni ... No, fuck! Po prostu fuck.
O naiwna ja!


Myślę i myślę nad plusami naszego wspólnego mieszkania ... Choćbym bardzo chciała nic tu nie nabazgrzę ... Chyba że popuszczę wodze rozbujałej fantazji.

Proszę się więc nie dziwić, że w głowie wciąż prowadzę alternatywne życie.
Błogie, sielskie życie daleko stąd ...


I to pod tym postem poproszę wszystkich mnie podczytujących o pozostawienie śladu. Już dawno chciałam Was o to prosić. 
Ciekawi mnie ilu Was tam tak naprawdę jest, po drugiej stronie monitora :)))
Zostawicie ślad? Imienny (Ci anonimowi)? Choćby bez komentowania tego co powyżej.

 ***

Kamila


27 komentarzy:

  1. Dlatego ja zrobię ABSOLUTNIE WSZYSTKO by w obliczu zmiany pracy, miasta i w ogóle różnych innych zmiennych NIE wrócić do domu rodzinnego :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet jeśli tylko w nikłym stopniu wiesz o czym piszę, niech Cię ręka boska broni przed tym. Amen.
      Aurora - mój czytelnik nr 1, pierwszy z wielu, jedyny który nie przestraszył się powyższych treści i zostawił tu swój ślad. Za co pięknie Ci dziękuję ^^

      Ściskam i życzę dużo życiowej mądrości!

      Usuń
  2. Jestem, jestem - czytam, choć samej mnie mało, oj mało...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też tego się bardzo bałam mieszkania z rodzicami dlstego też mamy teraz na głowie kredyt na 35 lat ale już część spłacona a mieszkanie na swoim to jednak na swoim pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki zebyś nie odpuszczała tych spacerów/warsztatów z dziewczynkami bo ty wiesz co dla nich najważniejsze :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. czytam, to co piszesz zawsze daje do myślenia, dziękuje
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  6. Przez ten jeden jedyny post poznałam i zrozumiałam Cię bardziej niż gdybym cały blog przeczytała...Czasami wystarcza zaledwie parę słów,by pojąć bo resztę człowiek zna z autopsji....U mnie w domu rodzinnym było troszkę inaczej,ale brak ciepła,miłości i zainteresowania ten sam,teraz u teściów znowu przeżywam co innego...takie emocjonalne odizolowanie podczas gdy na każdym kroku słysze że jesteśmy rodziną.Ale jeszcze chwilę,jeszcze troszeczkę i będziemy tylko w trójke.I tego samego Ci życze.Odseparujcie się,chociazby te wspólne płaszczyzny poziome!

    OdpowiedzUsuń
  7. Przytulam do serca:)
    Pocieszę tylko, że rodzin idealnych brak, uwierz. A z każdej sytuacji jak cytrynę musimy wycisnąć to co najlepsze.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tez tutaj zagladam, pozdrawiam, Kasia.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zostawiam ślad i czytam regularnie :)
    no smutny ten post, a jaki prawdziwy :/ najgorsze,że ludziom wydaje się,że praca i pieniądze są najważniejsza,a okazywanie uczuć schodzi na dalszy plan...
    życzę Ci znalezienia tego porozumienia, cieplejszych kontaktów ;*

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wyobrażam sobie mieszkania ze swoimi rodzicami. Z teściami tez nie. Nie dlatego, ~że ich nie lubię. Ale to inny świat, niekompatybilny już z moim.
    Współczuję. Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  11. Dzielna jestes. I trzymam kciuku za Twoja cierpliwosc. Piwodzenia

    OdpowiedzUsuń
  12. i dlatego nigdy, ale to nigdy nie zamieszkałabym z rodzicami/teściami. Choćby złote góry obiecywali. A matki mamy podobne i "wspomnienia" z dzieciństwa też.
    Nie daj się kuźwa!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  13. Kochana K. :) Z każdej sytuacji wyciągamy wnioski. Każda minuta z kimś, gdzieś, czegoś nas uczy. Czyż nie? Coś sprawiło, że jesteś w tym a nie innym miejscu. I radzisz sobie. I dobrze :)
    Nie jest lekko. I nikt nie mówił, że będzie. Ale kiedy obok mamy tych, których kochamy, jesteśmy w stanie dobrze żyć, nawet w miejscach i sytuacjach mało wygodnych, choć blisko jest ktoś, kto pięknie potrafi wyprowadzić nas z równowagi.
    Lubię Twoje pisanie, takie bez ściemy, bez owijania w bawełnę i czekam na nie.
    Jesteś znakomita MAMĄ.
    It's me. M vel Sun :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Jestem z Tobą :) przytulam :*

    OdpowiedzUsuń
  15. Czytam, i czytać cię lubię. Zyczę odwagi, ku wolności ;), by móc zaśpiewać,, Mój jest ten kawałek podłogi..."
    Trzymaj się dzielnie droga mamo :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Chciałoby się rzec UCIEKAJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ale to nie takie proste.......HelaM.

    OdpowiedzUsuń
  17. doskonale Cie rozumiem,bo wiem jak to jest byc Kopciuszkiem i czarna owca...niestety
    dlatego nigdy nie chcialam mieszkac po slubie z rodzicami...mieszkam 1000 km od domu i jest mi z tym dobrze;)

    jestem,czytam regularnie ;) ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  18. Do pewnych stanów rzeczy nie warto się zbytnio przywiązywać ;-) Niespodziewane wolty to w końcu nic nadzwyczajnego. Przynajmniej u mnie zdarzają się głownie wtedy, gdy nie widzę żadnych szans na zmianę :-D

    OdpowiedzUsuń
  19. Czuję się przywołana do tablicy, więc się melduję.
    Przykro o tym wszystkim czytać, ale... wolę tak właśnie niż teksty owijające w bawełnę, z których niewiele rozumiem. Nie są mi potrzebne szczegóły, ale ogólny pogląd sytuacji, wówczas lepiej poznaje się autora, bez zniecierpliwienia i niedosytu.
    Kiepską masz sytuację, nie ma co owijać w bawełnę. Miałam podobną, szybko uciekłam, lecz nie da się odizolować całkowicie. Dzieci potrzebują dziadków w najmniejszym chociaż stopniu, żeby móc zapamiętać na przyszłość same dobre momenty dzieciństwa. A Ty... nie wiem, za mało Cię znam. :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałabym by ktokolwiek wystawiał mi tu ocenę z zachowania.
      Nie oczekuję też od nikogo rad.
      Wystarcza świadomość, że jesteście ... Czujecie, rozumiecie, zostawicie swój uśmiech ... To bardzo wiele.

      W poście znalazło się wszystko co aktualnie zżera mnie od środka. Moje największe bolączki ...
      Toksyczne relacje potrafią bardzo skutecznie namieszać w życiu, wyssać z niego to co najpiękniejsze, porozpychać się łokciami zabierając miejsce radości, której ciężko później wrócić na swoje miejsce.
      Wyrzucenie z siebie w tym miejscu tych złych emocji pomaga i jednocześnie uwiera. Uczę się dopiero trudnej sztuki autoterapii. Jak każdy kij, tak i ona ma dwa końce. Chyba troszkę źle znoszę uzewnętrznianie się na forum. Choć anonimowa, to jednak czuję się odarta z prywatności. Pragnę i jednocześnie boję się tu otworzyć. Chyba lepiej wychodzi mi zabawa słowem, "owijanie w bawełnę". Nie wiem w którą stronę pójdzie to moje pisanie. Na pewno wybieram szczerość. W jakiej formie, jeszcze nie wiem.

      Dziękuję za wszystkie komentarze, za empatię i pozytywne fluidy ... Wasza tutejsza obecność daje mi niesamowitą moc. Blogowego kopa przede wszystkim. A blog to moja ulubiona odskocznia.

      Ściskam Was wszystkie bardzo mocno, uśmiechy ślę!
      :)))

      Usuń
  20. No i jeszcze ja, ja! Stala podczytywaczka, podgladaczka, cieszaca sie kazdym Twoim nowym wpisem.
    Dopiero wrocilam z urlopu, no i zaleglosci narosly.
    Kochana, rodzinne perypetie, niesnaski, niedopowiedzenia, zbyt wygorowane oczekiwania, rozczarowania itp. nic nie jest mi obce. Choc Twoj dzisiejszy post ma smutny wydzwiek, to jednak pozwolil mi jeszcze lepiej zrozumiec, dlaczego tak bardzo lubie tu bywac. Jestesmy bardzo podobnie skonstruowane. To wlasnie Twoj stopien wrazliwosci i postrzegania otaczajacej rzeczywistosci przyciaga mnie do Ciebie. W tym co tu piszesz, co komentujesz, odnajduje bratnia dusze, ktorej tak bardzo potrzebuje. Zastanawiasz sie, czy postepujesz slusznie, tak bardzo sie uzewnetrzniajac. Mnie tym pomagasz.
    Zycze Ci wytrwalosci, sily i dystansu. Szczescia w tym skaplikowanym, wielopokoleniowym domostwie.

    Mocno sciskam i usmiech przesylam,
    Magdalena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, miło ogromnie ... :)))
      Cieszy świadomość bycia dla Kogoś pomocnym ...
      Cieszy ogromnie, że Ktoś lubi, że czeka i cieszy się ...
      I ta bratnia dusza, gdzieś tam daleko, raduje serce me.

      Dziękuję za krzepiący komentarz,
      przytulam mocno,
      ciepłe myśli ślę
      :))

      Usuń
  21. Wiesz Kamila...brakuje mi Twoich blond włosów...
    ta filiżanka z dłonią...jakoś mi Ciebie nie przypomina...
    jakoś nie utożsamiam ją z Tobą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już od dawna planuję wymienić mój awatar. Tylko planuję. Podobnie jak kilka innych blogowych zmian. Kompletnie nic z tym nie robiąc. Pare spraw nałożyło się na siebie i sprawiło, że straciłam serce do tego miejsca. Jednak wrócę. Jak zawsze :) Gdyż zrosłam się już z tym moim wirtualnym światem :)
      Ściskam serdecznie!

      Usuń