27 listopada 2016

Niedzielny kadr



Twórczy bałagan zwany weną.
Czyli kalendarz adwentowy w trakcie realizacji.
SIĘ zrobi - SIĘ  pochwali.
(o ile będzie czym - coby nie zapeszać)

O 5.30 Górkowa matka budzi się, a natłok myśli i obowiązków nie pozwala jej już usnąć.
Ostatnio budzik stał się przedmiotem zbytecznym na Górce.
Matka zbytnio do serca wzięła sobie myśl coby odciążyć z obowiązków grudzień.
I tym sposobem na górce ... magia już trwa.
Bo matki nie męczą żadne żmudne porządki, "odgruzowane" (posługując się słownictwem Perfekcyjnej Pani Domu) pawlacze i szafy, przejrzane i posortowane zabawki ("to do śmieci, to dla biednych dzieci"- słyszy  matka własne słowa w usteczkach młodszego dziecięcia i myśli "nauka nie poszła w las"),  kurze starte z wysokich szaf, ani wyczyszczona na glanc każda jedna kuchenna szafka i szuflada, ani nawet wyszorowana lodówka. A ostatnie - niegdyś jedno z bardziej znienawidzonych zajęć. Synonim najważniejszych świąt! Przyczyn dopatruje się w dzieciństwie Górkowej matki, gdy to święta kojarzyły się jej ze żmudnością tegoż zajęcia, podciąganego przez Górkową seniorkę do rangi sprawy niezwykle ważnej, ale przede wszystkim sprawy nad wyraz trudnej i czasochłonnej, takiej na którą trzeba najpierw nautyskiwać, a potem w pocie czoła ciągnąć w nieskończoność jej wykonanie (a przynajmniej takie odczucia i wspomnienia odnotowała tedy pamięć Górkowej matki). Podobnież zresztą rzecz się miała z myciem kredensowej zastawy i pastowaniem podłóg połączonym z froterowaniem grubą skarpetę naciągniętą na stopę - to ostatnie choć wszak było przez dzieci lubiane (toż to prawie jak na łyżwach można było po pokoju wte i wewte śmigać), jednak wraz z  otoczką całego pietyzmu i zbędnej nerwowości traciło nieco na uroku. Dopiero w tym roku udało się matce te obowiązki "odczarować", zrzucić z nich jarzmo przymusu i nielubianego obowiązku.
Dziś każdy z nich cieszy. W głowę matka zachodzi jak to możliwe, że zamiast porządków znienawidzić, sobie je umiłowała.
Jednak pomna własnych wspomnień matka, dziatwy swej nie forsuje. Jedynie zachęca do współpracy, a gdy nie ma odzewu (zdarza się) sama radośnie zakasuje rękawy.
I nie walczy już ze swą naturą, nie broni się przed nią. Już nie tupie nóżką sobie samej na przekór, nie buntuje się, że święta to przecież nie porządki, nie zaglądanie w każdy kąt szafy. Wie już że te porządki to nieodłączny element przygotowań do najpiękniejszego czasu w całym roku. Że ten porządek przekłada się na ten ład co w duszy i sercu ...
I cieszą matkę nawet te przedwczesne pobudki, gdy można by jeszcze pospać, gdy cały dom uśpiony,
nawet te mięśnie zmęczone, które nie mają kiedy się zregenerować, ale które przypominają o tym co już wycięte, co sklejone, co późną nocą już zrobione, co lada dzień będzie cieszyć One ...
te plany kłębiące się w głowie, gdy za oknem ciemna noc przecież jeszcze, wiatr hula po ulicach, a na drzewach resztki liści ogrzewają się w cieple latarni.

Tylko ta kawa teraz jakby szybciej stygnie i wciąż niedopita ...
Porzucona i zapomniana w wirze radosnych planów do odhaczenia.

Gdy Górkowa matka kończy pisać tę notkę niebo za oknem pięknie się różowi,
śnieg co to wczoraj wieczorem zawitał drugi raz do Mniejszego Miasta, zamieniony w ślizgawkę szkli się na ulicach,
a z kościoła dochodzą dźwięki pierwszych rorat.
Adwent proszę państwa. Adwent.
Radosny czas oczekiwania.
Zaczynamy.





1 komentarz:

  1. "Że ten porządek przekłada się na ten ład co w duszy i sercu ..."- wspaniale to ujęłaś.
    Ja jeszcze nie jestem na tym etapie, ale jakże inspirująco się Ciebie czyta. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń