8 kwietnia 2015

Wielkanocny zajączek i Sherlock Holmes w jednym stali domu

Tego dnia nic nie zapowiadało tak fatalnego zakończenia Wielkiej Soboty.
Wręcz na odwrót.
Bo przededni wielkich świąt w Górkowym domu są od zawsze na wysokich obrotach, roboczo w pracy i w dzikim pędzie, z nocą zarwaną i okiem zamglonym. A tu nagle, ni z tego ni z owego wolne i jeszcze powolny dnia bieg. Nie do wiary!
Zdziwiło to Górkową matkę bardzo. Uwierzyć w swe szczęście nie była w stanie. Nie raz zastanowiło ją gdzie tu podpucha jaka ... ?
Nad wyraz płynnie układał się dzień cały. Dziatwa nad wyraz zgodna - obyło się nawet bez kłótni przy nakrapianiu pisakiem jaj do święcenia.
Sama święconka nawet jakoś tak sprawniej niźli co roku. Przepełniony kościół mniej drażnił, brak stosownej stylizacji wśród kościelnej rewii mody nie wadził ... Górkowa rodzina wyszła bowiem z domu jak stała, nic sobie nie robiąc z tutejszych zwyczajów. Lans nie dla nas.
Po święceniu jedzenia spokojnie wrócono do domu, gdzie oddano się niespiesznemu pichceniu różnych wiktuałów.
Tego dnia dzieci ochoczo pomagały przy ich produkcji, następnie ich smakowały, a na koniec nawet pochwaliły walory smakowe.
Problemy zaczęły się piętrzyć jak piętra drapacza chmur dopiero, gdy Górkowa matka spostrzegła , iż najwyższa pora brać się za wypieki, a Górkowego ojca wraz z stosownymi sprawunkami ani widu ani słychu. Wykonała więc doń stosowny telefon, grzecznym tonem spytała kiedy można się go (a raczej niezbędnych produktów zalegających w jego samochodowym bagażniku) spodziewać.
-40 minut i będę. - obiecał głos po drugiej stronie słuchawki.
"Spokojnie. Zdążysz. Dzień jeszcze niestracony ... Pierwszy od lat tak niebywały ..."- uspokoiła się w myślach Górkowa matka, która wciąż jeszcze nie dowierzała iż ten slow dzień jest jej udziałem. 
Bez wyrzutów sumienia oddała się z pasją oglądaniu programów kulinarnych (coby nie minął jej kulinarny nastrój).
Dzwonek ostrzegawczy włączył się w głowie Górkowej matki dopiero po upływie jednej godziny (co prawda taka norma spóźnienia w wykonaniu Górkowego ojca nikogo już  nie dziwi, jest ona na porządku dziennym rzekłabym - jednak niepewność już rozgościła się w myślach Górkowej matki). Oho!!! Coś się święci! Wyczuła pismo nosem ... Po kościach czuła, że szlag trafi ten jakże cudowny dzień.
Tak też się stało.
Górkowy ojciec nie pojawił się ani dwie godziny po owej rozmowie telefonicznej, ani też trzy godziny po niej ...
Miał on inne plany, o których nie raczył poinformować najbardziej zainteresowanej osoby.
Zajechał do domu grubo spóźniony, gdy z Górkowej matki wyparowały już wszelkie chęci i zapał do pracy, a nagromadziły się w niej zgoła inne emocje.
Trzeba było widzieć w jaką Górkowa matka wpadła furię widząc w drzwiach sprawcę całego zła. Z pasją i szaleństwem w oczach ciosała kołki na głowie niesłownego męża.
Sprawę nie polepszyło też słabe ukrycie przez tegoż samego winowajcę zajączkowych upominków - ciekawskie młodsze dziecię wywęszyło je z łatwością i dostało tym samym ksywkę Sherlock Holmes.
Dziecko ciężko przyjęło fakt iż wielkanocnemu zajączkowi czasem muszą pomóc rodzice ... Były łzy, bunt, jak również niekryta uraza. Jego smutek trzeba było uleczyć pewnością iż zajączek jeszcze tejże nocy zajrzy do domu na górce.

Więc pokrywki od garnków trzaskały, talerze mało co nie fruwały - słowne przepychanki przesiąknięte jadem długo jeszcze wisiały w powietrzu. Można by było na nich spokojnie siekierę powiesić. Tak oto zgęstniała atmosfera w domu na górce, a górkowa matka pomachała na pożegnanie swym wieczornym planom relaksacyjnym.

Koniec końców wypiek ciast zakończono blisko północy*. Czym dzień ten upodobnił się do każdej dotychczasowej Wielkiej Soboty i każdego innego przedednia świątecznego.
Warunków do uchylenia drzwi wielkanocnemu zajączkowi (wersja dla wierzących) nie było, gdyż starsze dziecię ostatnio ma w zwyczaju nocne markowanie.
Górkowa matka więc, przemęczona do cna, nim usnęła zdążyła jeszcze trzeźwo nastawić budzik. Coby wielkanocny zajączek jednak dotarł do Górkowej hacjendy na czas.
Kilka godzin później sygnał budzika wyrwał ją ze snu i kazał rozdać to i owo.
Górkowa matka stanęła na wysokości zadania, po czym wróciła pod kołdrę, gdzie to bez większego trudu na nowo usnęła.
Jednak świadomość czekających na nią porannych wrażeń tudzież licznych obowiązków nie pozwoliła jej zbytnio wypocząć. Wstała skoro świt i z miejsca jęła dokumentować swe nocne zajęcze wyczyny. Podczas gdy dzieci smacznie spały, ta cichaczem obstrykiwała aparatem obiekt swoich ostatnich westchnień. Fotorelacji nie było końca (poranne światło nie sprzyjało bowiem dokumentacji).
W końcu jako tako zadowolona z efektu udała się do kuchni po kawę. Gdy zaś wróciła, spostrzegła, że młodsze dziecię wierci się w swym łóżku.
Trzeba by mu pomóc wybudzić się. - co pomyślała z miejsca uczyniła.
-"Ojej, chyba nie było zajączka ... "- zaczęła grać po mistrzowsku smutek, nawiązując do faktu, iż tegoroczny prezent nie znajdował się jak to było dotychczas w zwyczaju przy łóżku dziecięcia; miejsce to teraz wiało pustką. 
Dziecko jakieś markotne, pewnie przejęte brakiem prezentu ... - jęła się martwić wrażliwa matka. Trzeba dziecko szybko naprowadzić na nowo obrane miejsce.
Już nawet otworzyła w tym celu usta, gdy wtem dziecko bez słowa, z dziwnie zaciętym wyrazem twarzy wskazało palcem ... owe miejsce.
Matka aż zaniemówiła z wrażenia.
Dziecko widzi podarek i nie wyskakuje radośnie z pościeli ...? Cóż to?!
- "O! A jednak był ... Ciekawe co tam przyniósł ... Jaki ładny koszyczek!" - grała dalej niczego nie przeczuwająca matka.
Dziecko tylko litościwym wzrokiem spojrzało na matkę, w chytry uśmiech wygięło usteczka i rzekło:
- "Uhm... Widziałam jak robiłaś zdjęcia!" .

Górkowej matce szczena opadła, zapomniała języka w gębie, przyozdobiła więc twarz niepewnym uśmiechem. Po krótkiej chwili w końcu dotarła do niej komiczność całej sytuacji.

Tak oto w domu na górce został zdemaskowany wielkanocny zajączek.







* Górkowy ojciec zakasał rękawy i dzielnie pomagał. Dziatwa również nie wypięła się na swą matkę.
Wespół, ramię w ramię dokonali niemożliwego. Co prawda straconego czasu nie dało się już nadrobić, ale para uszła nieco z Górkowej matki, a serce wypełnione miłością stało się najlepszym złości wentylem.

*cudnej urody koszyczek - kolejne marzenie Górkowej matki zrealizowane przez niezwykle zdolną Martyshkę

7 komentarzy:

  1. No ładnie dałaś się zdemaskować... nas o mało zając nie ominął,z powodu wybuchów złości pierworodnego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wniosek: nie pstrykać zdjęć zajączkowym darom, bo zając niechybnie zemści się na tobie! Dziad jeden, z jakichś powodów nie lubi rozgłosu! ;)
      Poległam. Choć i tak długo trwała nasza magia ^^

      Usuń
  2. u nas zając zaspał...na szczęście Walenty stanął na wysokości zadania i wyręczył tego śpiocha :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och! Ten Twój Małaszyński ...
      Jemu to chyba żadne spóźnienia ani inne równie haniebne czyny się nie zdarzają .. ?
      :)))

      Usuń
    2. zdarzają,zdarzają ale nie tak często jak matce ;)

      Usuń
    3. ale matka się stara jak może...póki co skarg na nią nie było :)

      Usuń