Długo rozmyślałam nad formą tegorocznego kalendarza adwentowego.
Bardzo zależało mi na tym by różnił się jak najbardziej od TEGO z zeszłego roku.
Miałam chrapkę na jego bardziej klasyczny wygląd w wersji dyndających paczuszek do ściągnięcia.
Pomysły wciąż ewoluowały w mojej głowie.
Jednak to oczekiwania dziewczyn wzięły górę.
W końcu stanęło na skopiowaniu pomysłu Olgi i jestem bardzo zadowolona z tego wyboru.
Wprowadziłyśmy jedynie troszkę innowacji do jej projektu.
Starsza wpadła na pomysł mobilnego Mikołaja - wędrującego mozolnie, dzień po dniu, coraz bliżej celu, w górę kalendarza.
Kupiłyśmy trochę taśmy rzepowej, wycięłyśmy z niej drogę oraz podkleiłyśmy nią Mikołaja i w ten sposób nasz Mikołaj przemieszcza się po planszy.
A i renifer ma niczym niepohamowaną możliwość ruchu, z której przy pomocy sprawnych rączek Młodszej bardzo często korzysta :)
W świętach to właśnie czas oczekiwania na nie pachnie najintensywniej magią ...
Mieszanką cynamonu, gorącej czekolady, mandarynek, ciekawości i bezbrzeżnej radości.
Więc póki magia trwa ...
Większość zadań adwentowych za nami.
Mikołaj nieubłaganie mknie jak szalony ulicami spowitego w mrok miasteczka.
Nie ma ani chwili wytchnienia.
Co wieczór zagląda do jednego z domków (bardzo się stara ;).
A w każdym z domku ...
szczypta magii.
Promyczek nadziei w szalonej gonitwie, w której tak bardzo nie chciałabym brać udziału.
I przez tę krótką chwilę ...
Gwiazdy migocą na niebie.
Złoty księżyc nuci cichutko kolędę.
Reniferowy dzwonek dzwoni gdzieś w dali.
A płatki śniegu bezszelestnie otulają bielą mrok.
***