18 grudnia 2014

Szczypta magii

 Długo rozmyślałam nad formą tegorocznego kalendarza adwentowego.
Bardzo zależało mi na tym by różnił się jak najbardziej od TEGO z zeszłego roku.
Miałam chrapkę na jego bardziej klasyczny wygląd w wersji dyndających paczuszek do ściągnięcia.
Pomysły wciąż ewoluowały w mojej głowie.
Jednak to oczekiwania dziewczyn wzięły górę.
W końcu stanęło na skopiowaniu pomysłu Olgi i jestem bardzo zadowolona z tego wyboru.

Wprowadziłyśmy jedynie troszkę innowacji do jej projektu.
Starsza wpadła na pomysł mobilnego Mikołaja - wędrującego mozolnie, dzień po dniu, coraz bliżej celu, w górę kalendarza.
Kupiłyśmy trochę taśmy rzepowej, wycięłyśmy z niej drogę oraz podkleiłyśmy nią Mikołaja i w ten sposób nasz Mikołaj przemieszcza się po planszy.
A i renifer ma niczym niepohamowaną możliwość ruchu, z której przy pomocy sprawnych rączek Młodszej bardzo często korzysta :)











 




W świętach to właśnie czas oczekiwania na nie pachnie najintensywniej magią ... 
Mieszanką cynamonu, gorącej czekolady, mandarynek, ciekawości i bezbrzeżnej radości.
Więc póki magia trwa ... 

Większość zadań adwentowych za nami.
Mikołaj nieubłaganie mknie jak szalony ulicami spowitego w mrok miasteczka.
Nie ma ani chwili wytchnienia.
Co wieczór zagląda do jednego z domków (bardzo się stara ;).
A w każdym z domku ... 
szczypta magii.
 Promyczek nadziei w szalonej gonitwie, w której tak bardzo nie chciałabym brać udziału.
I przez tę krótką chwilę ...
Gwiazdy migocą na niebie.
Złoty księżyc nuci cichutko kolędę.
Reniferowy dzwonek dzwoni gdzieś w dali.
A płatki śniegu bezszelestnie otulają bielą mrok.

***


16 grudnia 2014

Ku pamięci

Miejsce zarezerwowane dla wymagającego podkreślenia datą wydarzenia 
Niech no tylko wyśpi się zapracowany pomocnik Świętego Mikołaja i rejestrator ulotnych aczkolwiek niezwykle ważnych chwil (a te dwie jakże niepospolite role w jednym stały ciałku ;)...
Ku pamięci.
SIĘ UZUPEŁNI.  W TERMINIE PÓŹNIEJSZYM,  BLIŻEJ NIEZNANYM.

 Aktualizacja.







Ku pamięci.
MŁODSZA i jej pierwszy uroniony ząbek*.
:))


*Prawa górna jedynka :)

Aktualizacje kolejne:
 -  3 dni później Młodszej wypadł kolejny ząbek; konkretnie sama "gnoja" ukręciła ;D - ależ była z siebie dumna! (symetria  zachowana - była to lewa górna jedynka)
 - 4 lutego 2015  przy współpracy z tatą z buzi zniknęła lewa dolna jedynka
 - 19 lutego 2015     -------------- I I -----------------           prawa dolna jedynka

13 grudnia 2014

O grudniu, który mija zbyt szybko

Magiczny czas Adwentu.
Jeden dzień goni drugi.
Depczą sobie po piętach.
Każdy kolejny bardziej pakowny od poprzedniego, rozciąga się jak guma, zadziwia, że tyle w sobie pomieści.
Tyle już za nami. Tworzenie kalendarza adwentowego i kilka najulubieńszych zadań prosto z niego, wiele radości i uśmiechów z nich płynących, Mikołajki, pierwsze okrągłe urodzinki Starszej, Jarmark Bożonarodzeniowy, adwentowe lektury, dzisiejsza wyprawa po choinkę ...
A mimo to tyle wciąż przed nami ... Również zaległości.
Wyścig z czasem. Bo jest tyle rzeczy, które CHCE się zrobić właśnie teraz.
Aż żal tych, na które nie starczy w tłokach pary.



Naszą kalendarzową inspiracją ...



Let's play birds

Kto mnie podczytuje od jakiegoś czasu, ten wie, że z muzyką jestem na bakier.
Fismolla poznałam przypadkowo, dzięki Martyshce, w drodze powrotnej z bożonarodzeniowego jarmarku gdzieś tam. Dobrze, że to właśnie tę płytę przytulał wtedy jej samochodowy odtwarzacz.
Oczarował wraz z pierwszymi dźwiękami wydobywającymi się z głośników.
Skradł serce już na zawsze.
Przepadłam.
Mój absolutny number 1 ever.




♥♥♥


2 grudnia 2014

Robótka

Kochani, jest robótka KLIK  !!!
Szlachetna akcja.
Pomożecie ... ?
Chętni czym prędzej zakasują rękawy, chwytają żwawo kredki, nożyczki, szydełko, ... co kto ma pod ręką.
A jeśliby kto narzekał na brak wprawnych łapek, może co zbędnego w szafie mu zalega ... ? Jakiś nietrafiony prezent, który komuś innemu może sprawić wiele radości? Nadwyżka nowych skarpet, błyskotek, pachnideł ... ? Podzielicie się ... ?
I pamiętajcie ... Dobro powraca.
W tym wypadku natychmiast, pod postacią czyjejś (ale i własnej, twórczej) namacalnej radości.






O akcji dowiedziałam się rok temu. W ferworze grudniowej (wcale nie zakupowej!) gorączki zabrakło czasu by dołożyć swoją cegiełkę kosmicznego dobra.
W tym roku do boju zagrzewa nas kalendarz adwentowy (tak! tak! gotowy! została jeno mała kosmetyka ;D Pochwalimy się jak tylko diabeł odkryje co złośliwie nakrył ogonem - czyli przewód USB niezbędny dla przesłania w to miejsce poczynionej już fotorelacji).
W głowach aktualnie istna burza mózgów. I znów wyścig z czasem. Przyjemny wyścig ^^
Wy też jeszcze zdążycie!

P.S. I ... TAK. Owszem. Wprawne oko czytacza spostrzeże co żem uczyniła. Skradłam Kaczce i Bebe trochę śniegu :) Niechaj i u mnie pięknie się rozgości. Zimowo że aż miło się zrobiło :)

Nabazgrałam co żem miała w zamiarze.
Dobro posiałam ^^
A teraz good night Wszystkim
:)



17 listopada 2014

Zmarszczka





Ta pod prawym to przez matkę,
ta pod lewym to po byłym,
Tamta po wakacjach w lesie
i wspomnieniu miłym
Tutaj te od alkoholu,
no bo czasem nie ma wyboru
Te na czole od wkurzenia
Te przy szczęce od jedzenia
Te na brzuchu od dzieciaka
Te na plecach od schylania
Te od słońca i od długów
Od miłości i czekania
...

16 listopada 2014

Muzyczny weekend

Kolejna Trójkowa perełka.
I uzależniający spokój od niej bijący.






A weekend sobie płynie.
Jeszcze leniwie w wypełnionym po kanciaste brzegi łóżku.
Z gorącą kawą koniecznie w ulubionym kubku.
Z chrupiącym tostem posmarowanym dżemem tak by nie wybrudzić jego brzegów (od zawsze tak mam ;).
Z okruszkami na pustym talerzu.
Z planami układającymi się w głowie ...
Z tym że dziś MOGĘ. Że NIC NIE MUSZĘ.
Więc niech będzie po mojemu.
Z Trójką w eterze.
Z leniwym niedzielnym obiadem o niewiadomej i wciąż wędrującej porze.
tym marchewkowym ciastem w piekarniku.
Z praniem w pralce.
Z powoli znikającym wszechobecnym bałaganem.
Z porządkami w szafie.
Z przerwą na przytulasy i grę planszową.
Z lekturą sobotnich WO.
Z kartkowaniem świątecznej "Weranda Country".
Z książką czekającą przy łóżku.
Z premierowym odcinkiem "Watahy" na dobre zakończenie tygodnia.

Dobrej niedzieli Wam życzę!
:)


14 listopada 2014

Retrospekcja z żurawiem w tle


 Wróciła córa marnotrawna.
Przeprosiła się z radiem.
Na nowo uzależnia się.
  Radiowa Trójka po wielu latach tułaczki smakuje dojrzalej.
Piątkowy chillout z Niedźwiedziem.
 Stąd bliżej do takich perełek...








13 listopada 2014

Ulotność sikorki

JESIEŃ na dobre rozgościła się w Mniejszym Mieście.
Przycupnęła w parku pod starym kasztanem. Dobrze jej tam. Choć prawie nikt jej nie odwiedza. A może właśnie dlatego ...
Pokryła grubą warstwą rozpaćkanych liści chodniki, trawniki, podwórka i parkowe alejki.
Gęstą jak kaszka manna mgłą puka co wieczór do okien.
Kroplami deszczu czasem miarowo zastuka w parapet, zapomniane pranie zrosi, mozaikę z kałuż na nierównych chodnikach zostawi.
Chłodem zawieje w kołnierz, szalikiem w twarz trzepnie, nos w czerwień przystroi, w kominie złowrogo zawyje.
Innym razem zbłąkanym promieniem słonecznym kurtkę rozepnie, czapkę z głowy ściągnie, ciepły cień na ścianę rzuci, po regale z grzbietów przeczytanych książek przepłynie, podświetli tańczący w powietrzu kurz, policzki przez szybę przygrzeje.
Uważnych jesień uraczy widokiem sikorki wesoło i z gracją skaczącej po kikutach brzozowych konarów. Na wyciągniecie ręki przecież, tuż za oknem.
Tych którzy na chwilę zwolnią zachwyci dywanem szeleszczących liści, prawdziwą feerią barw oślepi.
Dla spóźnionych grzybiarzy łaskawa jest (była).
Dobra jesień potrzebujących milusińskich ciepłą budą obdaruje. I odtąd niestraszna im zima.

Jesień lubi się stroić. Najchętniej w żywe kolory. Zagląda do tutejszych szmateksów i wyłuskuje z nich ciepłe swetry i miękkie sukienki.
Miedzianym złotem koloruje blond włosy dodając szarym dniom blasku.
Jesień nocną porą odkurza zaległe stosy zapomnianych książek, uwalniając jedną po drugiej z niebytu, by zaraz upchnąć w przepełnionym regale.
Jesień nieśmiało błądząca myślami wokół szydełka i szydełkowej patchworkowej kapy na łóżko.
Jesień gorąca od parującej kawy wypijanej w hektolitrach. Słodka od kilogramów słodyczy pożeranych bez skrupułów. Pełna nocnego obżarstwa (jak wcześniej).
Jesień z zapachem garujących drożdży i smakiem domowej pizzy w menu przewodnim.
Jesień pisana wyczekiwanymi emisjami serialu "Wataha", oglądanego na wstrzymanym wdechu, ze zgryzaniem lakieru z paznokci włącznie, z uwzględnieniem oczywistych nagrań i późniejszych powtórek, z cofaniem i przesuwaniem fabuły, by rozwikłać wciąż nierozwikłaną zagadkę ... (Ostatnio z takim zaangażowaniem to chyba sto lat temu "Prison break"... :)





Jesień otulająca jak miękką kołderką pragnieniem nicnierobienia.
Jesień pełna dni bez wytchnienia, dni znikających zbyt szybko za horyzontem, dni niezauważonych ...
Jesień sennych dni pełnych niemocy w kuchennych wojażach utulonych i oswojonych.
Jesień dni lepkich od nietęgich myśli spływających słoną strużką po policzku.
Gdy niezauważone w ciągu dnia wydarzenia wracają wieczorem pod postacią stop-klatek, wywołując uczucie wstydu i żalu nie do ugaszenia.
Gdy Ktoś zachwyci się skaczącymi za oknem sikorkami, a ktoś inny odbierze tej chwili magię wydając kolejne komendy. Bo szybko. Bo czas goni. Bo nerwy. A nerwy przecież najlepiej ... w konserwy.
PRZECIEKA PRZEZ PALCE TO CO CENNE.
Ucieka Życie przez duże Ż. Zbyt naturalnie ustępuje miejsca sprawom mniej ważnym. Mówię STOP. Staram się pamiętać by w odpowiednim momencie wzniecić bunt, tupnąć nóżką, zagrozić sobie samej srogo palcem.

A przecież jesień nas nie oszczędza.
Przywitała nas skumulowaniem szkolnych i pozaszkolnych obowiązków.
Starszą sprowadziła na ziemię pierwszą tróją i dwóją (o dziwo obyło się bez większej rozpaczy), pokazując tym samym, że to już nie przelewki ... ;) Mimo to Starsza wciąż dzierży tytuł pilnej uczennicy, zapisuje się coraz zuchwalej w historii swej szkoły, sztandar i apele jej niestraszne, wszystkie konkursy zaliczone (niestety bywa że w dosłownym tego słowa znaczeniu - choćby bez przygotowania charakterystycznego wszystkim pewnym swych umiejętności zdolnym leniwcom), wciąż w radości i skupieniu pracuje nad swoim miejscem w szeregu nieświadomie dając początek nowemu wyścigowi szczurów (co niezmiennie ją zadziwia).
I wreszcie obudził się w niej duch sportu. Pan od w-f-u dojrzał w niej potencjał siatkarki. Przy okazji owocowe imię zamienił w ksywkę "Borówka" :) Przyjęła się. Lovamy ^^
Starsza zaniedbując nieco szkołę, rozwija coraz bardziej pozaszkolne skrzydła, teatralnie rozpościerając je do coraz potężniejszych rozmiarów. To właśnie ich głośny trzepot zmniejsza ból po gorszej ocenie. Bo Starsza kocha scenę z wzajemnością.
Młodszej jesień dała fory w szkolnej przygodzie jako tej z przypiętą metką nieśmiałej. Po pierwszych wątpliwościach, po naszym strachu, że znów ze spuszczoną głową odmówi przeczytania czytanki, że znów z trzęsącymi nóżkami i ze skubaniem paluszków odpowie cichutko na zadane pytanie, zostały wspomnienia ... Bo Młodszej wbrew MOIM obawom najlepiej zrobiła właśnie zmiana otoczenia. Choć jeszcze długa droga przed nią, to jednak zmieniła się bardzo ... Zaskoczyła wszystkich swą samodzielnością i ... skrywaną bystrością przyćmioną porządną porcją geniuszu :D I olśniło tępą matkę, że przecież i Starszej początki,  pierwsze kroki były stopniowe, że trochę trwało nim uwierzyła w swą siłę sprawczą ;)
Póki co więc nie psioczę na rządowy podręcznik (choć znalazłoby się kilka powodów), a Ona w skupieniu kreśli piękne literki (cała rodzina zachwyca się nie bez powodu), odbębnia niedbale cyferki (to strasznie nuuuuuudne przecież), zużywa tony gumki do ścierania, nie informuje/informuje ze znacznym opóźnieniem o nowych ocenach, za to nadgorliwie donosi o nowych notkach w zeszycie do korespondencji (nie mylić z uwagami!), odmawia nauki modlitw na religię, kaleczy palec krojąc owoce do szkolnej sałatki, mówi "dostałam złą ocenę" podczas gdy w zeszycie widnieje 5- (ach! ten zdradliwy minusik!), z trzęsącą bródką daje z siebie wszystko na lekcjach pływania, pokonując kolejne strachy jak bajkowy krokodyl ze szkolnych zajęć bajko-terapii, i uwielbia gdy pan od w-fu zwraca się do wszystkich per Smerfy ^^


Taka to właśnie pisze nam się jesień.



1 listopada 2014

1 listopada [*]

Jeszcze wczoraj praca praca praca ... I dziewczyny smutne, że znów nie świętujemy Halloween ...
Kupny uśmiechnięty lampion z dyni to troszkę za mało jak na Ich oczekiwania.
Miały być straszne ciasteczka, duszkowe chipsy, wiszące dekoracje, odpowiedni repertuar filmowy i "impreza" ...
Był mój brak sił i chęci na wszystko co "zbędne" i ponad program.
Na szczęście był też telefon od Niej* i propozycja nie do odrzucenia.
Wieczorny spacer po cmentarzu z Młodszą, Martyską i jej synkiem.
Obrażona Starsza została w domu wraz z obolałym dziąsłem i ruszającym się zębem (prawa dolna piątka). Nie dała się skusić.
Niechaj żałuje. Bo było pięknie. Mimo że krótko, bo chłód przegonił nas do domów. Mimo że znów krótkie i niedokończone rozmowy, urwane myśli i słowa rzucone w zimny wiatr, uciekające lekko w przestworza. Przywykłyśmy. Czytamy o tym co ważne pomiędzy wierszami. Niektóre niewypowiedziane słowa kiełkują w naszych głowach na długo po spotkaniu. Bywa że trzeba sięgnąć po telefon, wstukać je w klawiaturę, by rozwiać ciążącą niepewność, niepokój.
Późnym wieczorem Poślubiony przeprowadza akcję "ząb".
O kolejnego mleczaka mniej.

Sobotni ranek.
Za oknem brzoza z niedawno przyciętymi konarami.
Dużo więcej światła w ulubionym pokoju.
Przytulna wygodność łóżka, ciepła miękkość kołdry, Ich zimne stopy tuż po wskoczeniu do naszego łóżka i smak przestygłej zapomnianej kawy ...
Dwudniowy weekend to prawdziwy luksus.
Ze szczęścia aż nie wiadomo jak spożytkować ten cenny czas. Byleby nie przepuścić go na rzeczy marne, nie przemielić na bylejakość.
Byleby zrobić coś ważnego ...





"Na każdym liściu komunikat..." 

Na każdym liściu komunikat
Ministra Najważniejszych Rzeczy:
"Palenie zniczy nie jest groźne...
Palenie zniczy może leczyć".

W każdym płomyku jeden człowiek
Którego komuś ciągle brak,
Który jeżeli go zapytać
Spokojnie odpowiada tak:

Dokąd tak pędzisz?
Spójrz za siebie
I na zielono drogę znacz
Stań między ludźmi, patrz im w oczy
Uśmiechaj się lub chociaż płacz.

I powiedz ludziom niech przychodzą
Na cmentarz w Lesku i Uhercach.
Palenie zniczy nie jest groźne
Chroni od ciężkich chorób serca.

Chroni od pychy, niepokory
Podarte losy umie zszyć.
Niech ludzie chodzą na cmentarze
I niech się tutaj uczą żyć...

Dokąd tak pędzisz?
Zwolnij trochę...
Po drodze coś ważnego zrób.
Dokąd tak pędzisz?
Zwolnij trochę
I kochaj albo chociaż lub... 


Artur Andrus, Na każdym liściu komunikat


* Polecam Wam jeden świeżutki adres ...
  martyshkowelove.blogspot.com [KLIK]
Moja Martyshka wreszcie odważyła się skrobnąć dla szerszego grona :)

19 października 2014

SMS

Czwartek. Godzina 23.11. Przychodzi sms od Niej.

Ona:
"Dobry wieczór :) Wszystko ok?
P.S. Uściski ode mnie i pozdrowienia od Joasi z joannastudio :*"

Ja:
"Chwilowo jestem nieblogowa ;) Próbowałam dziś skrobnąć coś na blogu, ale jakoś mi nie szło, więc złapałam za ścierę. Wyszło mi to na dobre. Roztocza mniej szczęśliwe ;) 
U mnie ok. Raczej. Wzloty i upadki. Właśnie skończyłam czytać "Chustkę" i kompletnie rozłożona na łopatki zalegam w pościeli. Łzy nie chcą przestać kapać na poduszkę. Ale też mam zupełnie inne spojrzenie na życie, na dbanie o siebie (wcale nie dla siebie, lecz dla Nich ... ), na dotąd nużące obowiązki, na WSZYSTKO.
Zmieniła mnie ta książka. Nastroiła do głębszych zmian. Wracam na stare tory, po tym jak kolejny raz zabłądziłam. I właśnie przyszedł Twój sms ^^
Przemiłe to, że Ktoś się o mnie martwi, że myśli, pamięta ...

Całuję Was obie i ściskam bardzo mocno :)
Moje dobre Anielice ^^"

Ona:
"Więc będę się przypominać co tydzień (...)"

Miło.
Bardzo.
Uśmiecham się.
I wracam do Was, do tych wszystkich,  którzy pomimo mojej tutejszej nieobecności zaglądali tu, byli, trwali ...
Dzięki ^^
Fajnie że jesteście :)))
Buziaki ślę!

28 sierpnia 2014

W pajęczynie jesiennych myśli

W Mniejszym Mieście zapachniało jesienią.
Poranki i wieczory zaskoczyły wszystkich swym niespodziewanym chłodem.
Temperatura niebezpiecznie spadła, a słońce na długie dni schowało się za burymi chmurami, powodując u mieszkańców nagły spadek nastroju oraz obniżoną odporność na stres.
Wreszcie można sobie porządnie ponarzekać.
Aura iście jesienna.
Trudno uwierzyć, że to wciąż sierpień.
Jednak wychłodzone podłogi i wiatr smutno śpiewający w kominach stuletniego domu nie kłamią ...
Liście coraz bezczelniej szwendają się po chodnikach,  kasztany coraz zuchwalej dyndają na gałęziach kasztanowców, na tutejszym targu powoli kończą się smaki lata ...
(Znajomy ogrodnik zapowiedział dostarczenie ostatniej już w tym roku porcji bobu. )
Pachnie mroźnym powietrzem,  wiatrem i czymś jeszcze ...
Zbliżającym się wielkimi krokami powrotem do stałego rytmu szkolnych obowiązków.
Idzie nowe,  a wraz z nim całe zatrzęsienie coraz to nowszych wątpliwości. Strach ma wielkie oczy,  a ten mój ma jeszcze większe.
W powietrzu nie unosi się już gorący zapach lata i beztroski.
Zewsząd dochodzi zapach nowych podręczników,  chińskich piórników i gumek "myszek". Zawartość szkolnych plecaków jest teraz sprawą kluczową.
Ale nie tylko ...
Miejscowe pijaczki intensywniej dogrzewają swe ciała od środka.  Prywatny sąsiad z więzienną przeszłością oczywiście im wtóruje i teraz częściej można spotkać go niebezpiecznie zataczającego się na boki.
W miejscowych sklepikach zaobserwowano zwiększoną sprzedajność zapachowych świec (a i pewnie tłustych kalorycznych kiełbas).
Mocno schłodzone piwo pija się już pewnie tylko w domu na górce. Zamieszkujący go piwosze praktykują podobne zwyczaje okrągły rok nie bacząc na ból gardła i panoszące się dokoła choróbska. A wraz z pierwszymi chłodami zawiało zarazą (!),  w skutek czego co niektórych zaczęło łamać w kościach.

Mieszkańcom domu na górce marzną stopy. Zaobserwowano także wzmożone nocne poprawianie kołder. Z głębokich szuflad wypełzły ciepłe skarpety i zimowe papcie.  Kartony z jesienną garderobą wyjechały z ciemnych pawlaczy - rozpatruje się ich rychły przegląd.
Gorący kubek kawy coraz częściej używany jest jako termofor dla chłodnych dłoni. Coraz nieśmielej sięga się po zwiewne sukienki i cieniutkie bluzeczki, za to coraz łaskawiej patrzy na przykurzone nieużywaniem miękkie i otulające ciepłem swetry. Chętniej też otula się ciężkim zapachem perfum. Do łask wróciły ciepłe piżamy.
Pledy i koce poszły w ruch.
Ręka chętniej sięga po książkę z nocnego stolika.
Parująca herbata z cytryną przygląda się tym dziwom.

 Tutejsza ludność chętniej skupia się przed telewizorami aniżeli w przydomowych ogródkach.  Gdy wieje jakby chciało łeb urwać, sąsiad sąsiada widzi jeno w przelocie. Zresztą nikt nie ma teraz czasu na gadanie po próżnicy. Wszak przetwory i zapasy zimowe nie mogą już dłużej czekać. Sąsiadki licytują się która więcej "przerobiła" owoców i warzyw. Walka toczy się na słoiki, nie zaś kilogramy. Kto da więcej!
A będzie jeszcze gorzej ...
Wraz z nadejściem września w godzinach emisji popularnych seriali nie uświadczysz tu żywej duszy, ulice kompletnie się wyludnią, a jedynym widzialnym znakiem wskazującym na obecne tu życie będą odbite w okiennych szybach migoczące telewizory.
Tymczasem ...
Co i rusz pod kolejne domostwa zajeżdża samochód dostawczy z opałem na zimę.
To spóźnieni mieszkańcy przygotowują się na nadchodzące chłody.
Lada dzień ruszy sezon grzewczy.
Tylko odważniejsi zostawiają szeroko otwarte okna na noc.
Wszyscy z nadzieją wypatrują obiecywanych przez meteorologów cieplejszych dni. Ci zaś,  którzy narzekali na męczące upały, teraz biją się w pierś, że ta fala nagłego ochłodzenia to nie przez ich zaklinanie.


Nie lubię tutejszej jesieni ... Jest smutna, ponura i bardziej nudna niż gdziekolwiek indziej.
Niewiele się dzieje.
Przy dobrze zapowiadającym sezon maju i czerwcu, miesiące wakacyjne wypadły tutaj dość marnie. Nie obfitowały w spotkania kulturalne tudzież rozrywkowe. Dyskotek w parku do takowych nie zaliczam - to rozrywka dla bardzo wąskiego (czyt. smarkatego) grona.
 To jesienią najdotkliwiej odczuwam tu brak takich rarytasów jak kino, prawdziwy park, porządny second hand czy dobrze zaopatrzona księgarnia, w której można w chwili kryzysu zaciągnąć się świeżym drukiem, usłyszeć miły uchu szelest, nacieszyć oczy błyszczącymi okładkami nowości.
Tu nawet kasztany zbiera się inaczej ... bo z oddechem nudy i pośpiechu na plecach ... Bo głęboko w sercu wciąż wspomnienia ukochanego parku kilkadziesiąt kilometrów stąd.
Bo nie umiem tutaj być na luzie. Nie potrafię.
Tęsknię za moją swobodą, luzem ...
Taki nostalgii nadszedł czas. 

Dziś po powrocie z pracy (gdzie zimno jak w psiarni) pozwoliłam sobie na chwilę "luksusu". Zaraz po zmianie lokalizacji władowałam się w łachach prosto w bety. Przygarnęłam do siebie łaskawie kubek gorącej herbaty.  Zimne stopy wkopałam najgłębiej pod kołdrę. Bolącą od całodziennego przebywania w wyziębionym pomieszczeniu głowę złożyłam na poduszce. Sięgnęłam po nienużącą  lekturę.
Niskie temperatury mają na mnie bardzo destrukcyjny wpływ.  Nic mi się nie chce (i obserwuję jakby mniejsze z tego powodu wyrzuty sumienia - widać wyraźnie nawet tu spadek formy, choć jeden korzystny ;)),  jestem bez energii,  więcej narzekam ... , więc też z lubością stąd uciekam  ... Byle jak najdalej. Choć na chwilkę. A najmilej w takie miejsca ...


Jarmark św. Bartłomieja

Konin


A oto co zobaczyliśmy ...
Przecudne kocury. 
Najtrudniej było się zdecydować, które zabrać ze sobą do domu.



Urocze lale i równie uroczą autorkę, która oddawała swe prace tylko w dobre ręce ;)





Jak to mawia moja mama "krupy"- czyli wszelaka zastawa :)
Jak w babcinym kredensie ^^


Wyniosłabym stąd wszystko. Zgarnęła w szydełkowy obrusik i na plecki! ;)


Mnóstwo różnego rękodzieła ...
I niestety słabo widoczne na zdjęciu  kocie broszki ^^









Troszkę malarstwa ...



I mnóstwo staroci, które po prostu kocham ...











Szkoda tylko, że kapryśna pogoda nie pozwoliła nam cieszyć się wszystkimi atrakcjami Jarmarku.
Nic to.
Może za rok ...

:)


13 sierpnia 2014

Mniejsze Miasto w krzywym zwierciadle

Mniejsze Miasto porasta swymi zabudowaniami spore wzniesienie. Niegdyś bardzo gęsto zalesione, teraz będące głównie skupiskiem drzew owocowych.
To miasteczko czereśniowych sadów doczekało się już nawet książkowych wzmianek i opowieści. Bo okazuje się, że dla niektórych może być ono urokliwą mieściną godną takiegoż wyróżnienia, tudzież spisania na jego tle dziejów swego rodu.

To cicha i spokojna mieścina. Idealną ciszę przecina jedynie jednostajny pomruk samochodowych silników przejeżdżających głównymi ulicami miasta, z rzadka (ze wzmożoną siłą wieczorową porą) zawarczy jakiś skuter lub hamulcami zapiszczy i smród spalonej gumy po sobie zostawi zbłąkany dawca organów.
Bywa że ciszę dnia znienacka zakłóci przeraźliwe wycie syreny strażackiej. Poczucie grozy potęguje fakt, że rozchodzi się ono tuż za rogiem i świdruje powietrze rosnącymi decybelami.  Z rzadka da się słyszeć odgłos pędzącej w oddali karetki, pojawiający się nagle nie wiadomo skąd krótki sygnał policyjnej syreny, częściej pojedyncze okrzyki, krótkie pozdrowienia, czyjeś nawoływanie, urwane fragmenty rozmów tuż za oknem (uroki domostwa przy samej ulicy - dobrze, że chociaż tej bocznej, mało ruchliwej...).
Nie uświadczysz tu głośnej komunikacji miejskiej, linii podmiejskiej czy tramwaju. Z rzadka mignie autobus lub przewoźny busik.
Czyli całkiem normalne podrzędne miasteczko.

W samym jego sercu tętni życie miasta. A tym życiem stały komplet miejscowych pijaczków okupujących od wczesnych godzin porannych po wieczorny mrok rynkowe ławeczki.
Jak w każdej tego typu mieścinie tak i tu mieszkańcy karmią się co większą sensacją. Jakiś romans,  rozwodzik, czyjś odwołany ślub (o, to przede wszystkim!) - tym tu się żyje (!). Od sensacji do sensacji. Lub jak kto woli od niedzieli do niedzieli - czyli od jednej kościelnej rewii mody do drugiej.

W tymże sercu miasta, mniej więcej (mniej lub więcej) na samym szczycie wzniesienia mieści się nasze domostwo. Z jednej jego strony kościół wraz z okalającym go słynnym już ryneczkiem z przylegającą doń biblioteką i marnymi sklepikami,  komisariat policji i placówka służby zdrowia, dalej po omacku odrestaurowany park wraz z zacnym Miejsko - Gminnym Ośrodkiem Kultury, bank, budynek gminy, poczta, mały targ, na którym codziennie wystawiają na sprzedaż swe produkty okoliczni rolnicy, kilka sklepowych pawilonów, trzy domy weselne, trzy apteki oraz kilka supermarketów drugiej kategorii.  Z drugiej zaś strony budynek Ochotniczej Straży Pożarnej, piekarnia, mini-księgarnia, pizzeria ...  Na obrzeżach miasta cmentarz, osiedle domków jednorodzinnych,  szkoła podstawowa, gimnazjum. Ot i cała mieścina.

Żyje się tu spokojnie, by nie nazwać rzeczy po imieniu ... nudno.

W Mniejszym Mieście czas odmierza zegar na wieży kościelnej. Żaden kwadrans ani godzina nie umknie jego uwadze i skrupulatnej rachubie. A i każdą porę dnia przydzieloną mu melodią sumiennie ogłosi.  I tak wczesnoporanną ciszę przetnie trąbka zawodząca na potęgę w nutę "Kiedy ranne wstają zorze", południe "Anioł Pański" nakreśli, a koniec dnia w godzinę śmierci papieskiej mieszkańcom "Barka" obwieści.
W okolicach kluczowych katolickich świąt ku radości mieszkańców repertuar ulega lekkim modyfikacjom. Da się wówczas słyszeć kolęda jedna z drugą.  Klimat zdecydowanie milszy uchu.

Niedziela.
Mój cotygodniowy jednodniowy weekend.
Budzi mnie nawoływanie kościelnych dzwonów. Na mszę wierni! Zasypiam. Zanim wywlekę z łóżka swe leniwe ciało jeszcze parokrotnie z ramion Morfeusza wyciągnie mnie dochodzący zza okna, jak zwykle niezwykle podniosły i zbolały ton kazania naszego proboszcza, od którego to niezmiennie moja skóra cierpnie, a mózg robi się senny.
Wreszcie udaje mu się ściągnąć na mnie wyrzuty sumienia.  Zwlekam swe cztery litery i wspólnie podążamy nieśmiało w stronę kuchni. Nie uskuteczniając przy tym pustych przebiegów, zabieram ze sobą po drodze kilka pustych kubków, bezwiednie niczym pies Pawłowa uprzątam ogólny drobny bałagan.
Dzień bez kawy dniem straconym. Kiedy czajnik zaczyna przyjemnie szumieć, kątem oka dostrzegam frustrujące jak zwykle śmieci. Nie pozwalając sobie na grzeszne lenistwo, postanawiam zrobić z tym czym prędzej porządek.

Miejsce akcji - oblane ostrym słońcem przydomowe podwórko.
Czas akcji - niedzielne przedpołudnie, dla niektórych zaś (tych zmęczonych całotygodniową harówą)  wczesny ranek.
Wynosząc śmieci staję oko w oko ze wzmożonymi słońcem objawami alergii. Prychając, pociągając nosem i kichając na potęgę, witam się jak zwykle radośnie z Mańkiem. Po rozprawieniu się ze śmieciami i entym kichnięciu, mam serdecznie dosyć i zaczynam kierować się do zaciemnionego domostwa. Wtedy to do moich uszu dociera chrypliwe i głośne:

-Tak się kicha na kielicha!!!

dochodzące zza płota.
To sąsiad zza wschodniej granicy. Sąsiad z więzienną przeszłością,  z ponoć licznymi układami z mafią (ludzie gadają), bawiący się w szmugle i inne podejrzane interesy, niezwykle rozrywkowy stary kawaler, lubiący się napić i niestety nie znający w tym temacie umiaru. Recytujący z głowy z brawurową intonacją "Baśń o trzech braciach i królewnie" , od pierwszego wersu po ostatni, bez najmniejszego zająknięcia, czy choćby chwili zawahania w głosie, z niezbędnym wypikaniem w miejscu każdego wulgaryzmu. O jego zdolnościach aktorskich miałam okazję i wątpliwą przyjemność przekonać się niedawno i o ile dotąd nieznany mi wierszyk nie przypadł mi do gustu i podążania za jego rozbudowaną akcją zaprzestałam mniej więcej gdzieś w jego połowie, o tyle sąsiada zdolności aktorskie nie pozwoliły mi ani na moment oderwać od niego oczu. Wespół z inną sąsiadką, z którą to sąsiad uraczył nas swym występem, zdumione i porażone gabarytem utworu, stwierdziłyśmy ... że chłop się marnuje.





Sąsiad to dla mnie nieszkodliwy. Szanujemy się. Mimo wszystko. Zawsze grzecznie się witamy, uśmiechy i sąsiedzkie żarciki wymieniamy. Nie inaczej było tym razem ...

- Chodź Kamila!  Wypijemy jednego i od razu przestaniesz kichać. - i dalej kontynuuje swoje żarty. Gołym okiem widać, że od rana w świetnym jest humorze. Jedno piwko lub dwa pewnie już spożyte. Jak na jego możliwości to małe śniadanko. - Widzisz jak Cię poznałem po kichaniu ... ? - dalej bredzi w piwnym uniesieniu.

Parsknęłam najszczerszym śmiechem. Ubawiło mnie to szczerze. Uśmiechałam się głupio do siebie jeszcze długo po tym, gdy tylko przypomniałam sobie powyższą anegdotkę.

Sąsiadowi grzecznie odmówiłam w duchu ciesząc się (po raz pierwszy), że zamiast wymarzonego ogrodzenia dzieli nas wysoki mur, a tym samym  oczom sąsiada nie ukazała się poczochrana zjawa spowita w kuse nocne woale.


Ciąg dalszy być może nastąpi ....

25 lipca 2014

Five minutes of heaven (z mocnym przytupem)

Magiczne pięć minut.
Wykradzione w środku dnia.
Tylko dla mnie.
Sierpniowe wydanie "Mojego mieszkania" (i towarzyszący kontemplacji błogostan ^^) w połączeniu ze smaczną i koniecznie słodką przekąską (wariacja kubków smakowych).
Na stół wjechało ... ciasto na maślance w towarzystwie soczystej śliwki i chrupiącej kruszonki.
Choć wizualnie do złudzenia przypomina drożdżowca, łamie serce wilgocią sprężysto-mięsistą i delikatnym maślanym smakiem ... Mmmm... Pycha.
Tak pyszne (i niezawodne), że dziś z rozpędu poczyniłam je ponownie. Tym razem z dodatkiem rabarbaru*. Na bogato :))

Ciasto na maślance z owocami

Składniki:

Ciasto:
- 1 szklanka maślanki
- 2,5 szklanki mąki pszennej
- 3 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 (nie)pełna szklanka cukru - w zależności co kto lubi ... Osobiście bojąc się, że ciasto będzie za mało słodkie, nagminnie je ... przesładzam ;D Wedle mojej oceny im mniej w placku z maślanką cukru, tym lepiej.
- 1 cukier waniliowy (1 duże opakowanie - 30 g) - tu nie żałujemy, sypiemy szczodrze :)
- 3 jajka
- 1/2 szkl. oleju

 Dodatkowo:
- ulubione owoce - (świeże bądź mrożone) - jako że sezon w pełni, aktualnie rządzą u nas śliwki i rabarbar, naprzemiennie lub w słodko-kwaśnym połączeniu :)

Kruszonka:
- 125 g masła
- 125 g cukru (niepełna szklanka)
- 1 mały cukier waniliowy (15 g) - no ba! ;) I tu nie może go zabraknąć ^^
- 250 g mąki pszennej (2 pełne szklanki)

Przygotowanie:

Ciasto:
Ponieważ gotowa masa jest dość gęsta, wyrabiam ją mikserem. Całe jajka ubijam najpierw z szczyptą soli (siła przyzwyczajenia ;), pod koniec ubijania dodaję cukier i cukier waniliowy. Gdy masa cukrowo-jajeczna stanie się puszysta, wlewam maślankę (cały czas miksując już na zmniejszonych obrotach) i olej. Mąkę mieszam z proszkiem do pieczenia (przesiewam) i powoli dodaję do ciasta (cały czas miksując). Gdy składniki połączą się, a ciasto zacznie puszczać pęcherzyki powietrza, wyłączam mikser ;)
Gotową masę przelewam do blaszki o wymiarach 25 x 35 cm (duża blaszka) wyłożonej papierem do pieczenia i sięgam po wcześniej przygotowane owoce.

Owoce wcześniej myję i oczyszczam. Rabarbar kroję na 1 cm kawałki, śliwki w połówki (ułożone na placku skórką do dołu! , w "łódeczki").

Kruszonka:
W małej misce skubię (ręcznie) masło z cukrem. Następnie dodaję mąkę tak, by powstały grudki.
Rozkruszam na owocach.

Tak przygotowane ciasto wstawiamy do piekarnika nagrzanego do temp. 180 stopni i pieczemy ok. 35 minut - czas pieczenia zależy od wymiaru blaszki jakiej użyjemy oraz od ilości ciasta (ja ją za każdym razem podwoiłam, czas pieczenia wydłuża się wtedy do godziny.).
Głównym kryterium oceny czy ciasto nadaje się już do spożycia, nie jest "suchy patyczek" (to rzadko przeze mnie praktykowany zwyczaj kaleczenia wypieku ;) , gdyż chcąc zapobiec opadaniu ciasta, nie zaglądam do piekarnika w trakcie pieczenia), tylko po prostu stopień zrumienienia kruszonki. Gdy jest lekko zarumieniona, wyłączam piekarnik i po krótkiej chwili uchylam delikatnie drzwiczki piekarnika, żeby nadmiar pary (spowodowany użyciem sporej ilości owoców) uleciał i nie popsuł tego, na co tak ciężko i w pocie czoła pracowałam (przesiewanie mąki, itd. ;).
Nie ma zakalca, nie ma zbyt wysuszonego spodu (jaki to często zdarza się w drożdżowcu) ...
Gdy ciasto ociupinkę przestygnie, odkrawam jego wielki kawał, posypuję szczodrze cukrem pudrem i przeprowadzam konieczną degustację :))

Bon appétit!






A teraz spróbuję usnąć po jeszcze gorącej projekcji "Chrztu" Marcina Wrony (dramat obyczajowy z 2010 roku - Srebrne Lwy na festiwalu w Gdyni).
Za mocne to dla mnie kino ...
Stanowczo za mocne na moje słabe nerwy.
Że też zawsze muszę włączyć telewizor w najmniej odpowiednim momencie (!).
I cóż z tego, że specyficznego kina staram unikać się ... ?
Choćbym w planach żadnego nie miała, trafię na takie to to, a później oderwać się od tego nie mogę, choć na kilometr wyczuwam, czym pachnie ...
I kończy się bólem brzucha, skubaniem pazurów, wreszcie w ostateczności przejętym pytaniem rzuconym w moje prawo: "Obejrzysz ze mną ... ?"...
A Prawo odpowie krótką ciszą, zbada materiał krótkim, aczkolwiek uważnym spojrzeniem ... A że nieobca mu moja wrażliwość ...
 "Po co Ty to oglądasz ... ?" - spyta wreszcie w odpowiedzi.
W zamian jeno ciszę usłyszy i tętent przejętych myśli.
I dojrzy jeszcze dłonie spocone niespokojnie błądzące po kołdrze,  może ruch ciała moszczącego się nerwowo w łóżku zarejestruje ... Jeszcze kilka razy na niestosowność repertuaru uwagę zwróci, dalsze oglądanie odradzi, po czym zniechęcony brakiem posłuchu do swej gry* wróci ...
I tak aż do napisów końcowych.
Tym o mocnych nerwach, polecam.
Pozostałym zaś sugeruję znalezienie odpowiedniego (czyt. chętnego) kompana ;)





*rabarbar od sąsiadki zza płota - pozdrawiamy!!! :)
*Empire Four Kingdom - gra strategiczna, phi!

24 lipca 2014

Summer

W głowie wciąż weekendowy summertime :)





A tymczasem zapachniało deszczem zbawiennym ...
Zagrzmiało ...
Posypało gradem ...
Powiało chłodem ...
Młodsza z zaskoczeniem ogromnym przywitała ten fakt. Chłodek? :) Toż to ostatnimi czasy rzadkość nad rzadkościami! ;)
Deszczowe burzyny popłynęły nagrzanymi dachami, zawijasami rynien wprost na chodniki, a stamtąd już rwącym potokiem ulicami Mniejszego Miasta.
Od dziecka uwielbiałam podziwiać ten widok z nosem przyklejonym do szyby ^^
A jeszcze lepiej namacalnie, boso przez ciepłe kałuże i parzący w stopy asfalt...
Gdyby nie to, że byłam akurat w pracy, wyciągnęłabym dziewczyny prosto w ten deszcz ...

Jako istoty ciepłolubne czekamy na kolejną turę tropików ...
Zapowiadane na najbliższe dni opady deszczu popsuły nam wakacyjne plany.
Wycieczka do zoo będzie musiała poczekać.

Całuję Was mocno
:**